Ruska & Cajun Hea
Agness & *Barbór
Valentina & Elessar
Liv & Easy Flight
Dziewczyny z Estrelli miały przyjechać w porze obiadowej, a że właśnie zmywałam z Megan naczynia po pomidorowej – spodziewałam się gości w każdej chwili. Meg wycierała ostatni talerz, kiedy do domu wpadła Lou.
- Przyjechały! - oznajmiła z uśmiechem, po czym pobiegła w stronę schodów by zaszyć się w swoim pokoju. Wcześniej prosiłam ją, by ułożyła listę koni, które pojadą do nowej stajni pierwszym transportem.
- No to idziemy się przywitać – powiedziałam do Megan i obydwie wyszłyśmy na podwórko.
Faktycznie koniowóz z logiem WSK Estrella stał już w pobliżu stajni, a trzy dziewczyny z pomocą Chrisa i Aidena powoli zabierały się wyprowadzenie koni.
- Heej! - zawołałam, a ich twarze zwróciły się w moim kierunku. Poznałam Agness, ale imiona Valentiny i Liv przypomniałam sobie dopiero po kilku sekundach.
- Cześć wam! Mam nadzieję, że się nie spóźniłyśmy...
- Nie no co wy. I tak musimy poczekać aż upał trochę przejdzie... Chyba, że lubicie tereny w ekstremalnych temperaturach? - Uśmiechnęłam się.
- Wiesz, kiedyś mieszkałam w Arabii Saudyjskiej, a tam cały rok są takie upały – odparła Agness, poklepując swojego ogiera po szyi.
- Ale ja i tak marzę chociaż o jakimś wietrzyku... jest gorąco i duszno... - jęknęła Val.
- Oj rozumiem cię... - przytaknęła jej Megan.
- Dziewczyny, odstawcie koniska do stajni, niech trochę odpoczną, a ja zapraszam do domu na lody i szklankę zimnej lemoniady. Chris, pokażesz co i jak?
- Jasne – zgodził się, będąc bardzo szczęśliwy z towarzystwa trzech amazonek.
Razem z Meg przygotowałyśmy deser, a chwilę później w domu pojawili się nasi goście.
- Słyszałam, że się przenosicie? - zagadnęła Agness.
- No tak... Dużo z tym roboty, ale jesteśmy dobrej nadziei. Musicie nas odwiedzić w Oklahomie, kiedy się już urządzimy.
- No pewnie, bardzo chętnie.
- Chodźmy do salonu.
Megan udała się do stajni, żeby pomóc chłopakom w przygotowaniu obiadu dla koni, a ja i dziewczyny z Estrelli siedziałyśmy na wygodnych kanapach zawzięcie plotkując. W końcu temat zszedł na kilka koni, które nie tak dawno wygrały tu na licytacji. Agenss pokazała mi zdjęcia z pierwszych treningów i z pastwiska.
- Jeju, widać, że czują się tam świetnie. Cieszę się, że do was trafiły.
- Trochę zaczynają na mnie krzyczeć, że tyle nowych koni sprowadzam... - Agness wymieniła rozbawione spojrzenie z Liv.
- Oj taaam, chyba każda z nas to przechodzi. Jak się widzi ładnego rumaka, to zwyczajnie nie da się przejść obojętnie...
- No dokładnie!
Ody zjedzone, lemoniada wypita, ale na dworze wciąż utrzymywał się „piekarnik”... Zdecydowałyśmy się obejrzeć film, a potem powłóczyć się po stajniach. U klaczy było cicho, ponieważ stajenni wyprowadzili je już na pastwiska po południowej przerwie. Za to kiedy tylko przekroczyłyśmy próg stajni ogierów rozległo się głośne rżenie i poparskiwanie. Każdy z nich wystawił łepetynę na korytarz i z zaciekawieniem mierzył nas wzrokiem.
- Elessar, skarbie, i tak nic nie zobaczysz – zaśmiała się Val, kiedy podeszłyśmy do boksu kucyka, który był w stanie wystawić przez otwór w kracie jedynie kawałek pyszczka.
- Ale próbować można... - Agnes pogłaskała go, a później przeszła do swojego Barbóra.
Liv stała przy swoim koniu i obserwowała z lekkim uśmiechem.
- Wiecie co, może zaczniemy je pomału siodłać i wyjedziemy sobie do lasu, tam jest trochę chłodniej, jak sądzę... hm?
- Ok, jestem za – zgodziła się Valentina, a pozostałe dziewczyny skinęły głowami.
Zostawiły sprzęt w aucie, więc przyniesienie go zajęło im kilka minut. Ja w tym czasie dałam znać Friday, że zaraz wyjeżdżamy i cierpliwie dobrałam sprzęt dla Cajuna.
Wszystkie cztery konie były grzeczne podczas przygotowań, dlatego poszło nam bardzo szybko. Już po kilku minutach wyprowadziłyśmy je przed stajnie i wsiadłyśmy po podciągnięciu popręgów. Ogiery z Estrelli zachowywały się nad podziw dobrze w stosunku do Cajuna, więc nie przewidywałyśmy żadnych sprzeczek.
- Możemy jechać? - zapytałam.
- Tak, jedziemy!
Ruszyłyśmy żwawym stępem w kierunku pastwisk. Żwawym, bo rumaki były zbyt podekscytowane, by dać się nam trochę zwolnić. Prowadziłam, bo jako jedyna znałam drogi, za mną dreptał Elessar, dalej Easy Flight i równo z nim Babrór. Wesołą gromadką wyjechaliśmy na ścieżkę, która prowadziła prosto do lasu. Po obu jej stronach rozciągały się pastwiska, a zaciekawione konie podbiegały do ogrodzenia by się przywitać.
Niestety większość z nich to klacze, toteż nasze dzielne, piękne ogiery poczuły się w obowiązku by zaprezentować cały męski koński ród od jak najlepszej strony. Oznaczało to zapierające dech w piersi popisy, zarzucanie grzywą, piaffy i pasaże... Nie miałam pojęcia, że w naszych konikach siedzi taki ujeżdżeniowy potencjał.
- Uciekajmy stąd bo już nie wytrzymam z nim – jęknęła rozdrażniona Agness.
- To kłus!
Raźno zakłusowałyśmy, co w przypadku Elessara oznaczało zagalopowanie. Chłopak nie chciał się ograniczać, rozumiem. Koniska nadal były bardzo podekscytowanie i zapanowanie nad nimi nie było łatwe, ale szybciej dojechałyśmy do końca pastwiska i zniknęłyśmy między drzewami.
Ścieżka była wąska, więc ustawiłyśmy się w ładnym rządku, robiąc duże odstępy. Nadal kłusowałyśmy, ale już powoli, a konie uspokoiły się i weszły na kontakt.
Co chwilę musiałyśmy się schylać, bo gałęzie smyrały nas po twarzy. Raz oberwałam tak mocno, że byłam pewna wielkiej czerwonej szramy na twarzy.
- Au! - Usłyszałyśmy Liv i odwróciłyśmy się w jej stronę. - Przepraszam, tylko...
- Nie przejmuj się, wszystkie cię rozumiemy – pocieszyła ją Val, uśmiechając się pod nosem.
Elessar był niższy, więc Valentine spokojnie przejeżdżała pod większością gałęzi bez szwanku.
- No co! - oburzyła się, widząc nasze spojrzenia. - Też mogłyśmy wziąć kucyki. - Wytknęła język i na tym się skończyło.
Na szczęście ta część lasu szybko się skończyła i wjechałyśmy na teren gdzie stały tylko wysokie drzewa rozstawione dość rzadko. Miałyśmy przed sobą szeroką alejkę, więc mogłyśmy trochę zmienić nasz szyk i zrównałyśmy się ze sobą.
- Ledwo wyjechałyśmy, a już umieram... Jest za gorąco... - powiedziałam.
- Hej, a nie ma po drodze jakiejś płytkiej rzeczki czy czegoś? - zapytała Agness, a ja zdałam sobie sprawę, że to świetny pomysł.
- Jest takie jedno jeziorko dość niedaleko. Często pławimy tam konie – odparłam z uśmiechem. - Pytanie tylko czy nie macie nic przeciwko zmoczeniu się od stóp do głów.
- Jest ze czterdzieści stopni. Nie mam absolutnie nic przeciwko! - z entuzjazmem odpowiedziała Val, a dziewczyny potwierdziły to ze śmiechem. A więc mamy cel podróży.
Kłusowałyśmy dobre piętnaście minut i postanowiłyśmy zrobić przerwę. Zwolniłyśmy do stępa, co koniska przyjęły ze spokojem. Ten upał był dla nich jeszcze bardziej męczący. Spacerowałyśmy sobie po szerokiej ścieżce w parach, plotkując o innych stajniach... Kiedy już wyczerpałyśmy wszystkie tematy postanowiłyśmy ponownie zakłusować. Krótko po tym trafiła się świetna droga na galop, a więc pozwoliłyśmy rumakom zaszaleć.
Wszystkie cztery przeszły do wyższego chodu od lekkiej łydki i cieszyły się jak źrebaki. Machały głowami, a niektórym zdarzyło się i bryknąć.
Po mniej więcej 600 metrach zwolniłyśmy, bo przez drzewa zaczęła prześwitywać woda z jeziora, a żeby się tam dostać, trzeba było przejechać przez wąską, trochę zarośniętą ścieżkę. Stępując zbliżałyśmy się do celu.
W końcu dojechałyśmy na miejsce. Brzeg był w większości porośnięty trawą, woda wyglądała na bardzo czystą, a niedaleko pływały kaczki. Koniska nie miały nic przeciwko, kiedy zbliżyłyśmy się tam, aby schłodzić im kopyta. Elessar zaczął chlapać wszystkich dookoła, a Cajun podłapał jego pomysł i się przyłączył. Nie weszłyśmy do wody głębiej niż do pęcin, a już byliśmy mokrzy jak po kąpieli.
Easy Flight i Liv jako pierwsza para postanowiła zapuścić się nieco dalej. Zaraz za nimi poszłam ja z Cajunem, a później Agness z Barbórem i Val z Elessarem. Miałam zupełnie przemoczone sztyblety, ale zimna woda była cudowna w tym upale i nie chciałyśmy stamtąd wychodzić.
Kaczki szybko uciekły, kiedy Easy chciał je złapać., wyprowadzając amazonkę na głębiny. Sam się tym nie przejął, ale ona wyglądała na trochę niepewną. Jednak szybko udało się jej wrócić tam, gdzie koń miał pod kopytami grunt. Barbór dorwał się do gałęzi, które praktycznie leżały na wodzie, z powodu przechylenia drzewa.
- Mój koń jest chyba niedożywiony – westchnęła Agness, próbując odwieść go od tego pomysłu.
- Oj tam, oj tam... Nie zabrałaś prowiantu na drogę, a teraz narzekasz – odparła Val, która chwilę wcześniej zeszła z kuca i czyściła mu pysk, bo zdążył się o coś porządnie ubrudzić.
- Przepraszam, następnym razem zabiorę ze sobą lodówkę...
- A propos lodówki... jestem głodna jak diabli – mruknęłam. - Siedzimy tu już pół godziny.
- Ale ja nie chcę iść... Jak wyjdę to wyschnę i znowu będzie gorąco... - Valentina popatrzyła na nas błagalnie, ale Agnes pokręciła głową.
- Chyba faktycznie powinnyśmy się zbierać.
- No to postanowione.
Sprowadziłyśmy koniska na brzeg i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Postanowiłam, że lepiej będzie jechać przez łąkę, żeby jeszcze trochę pogalopować. Miałyśmy więcej energii i zapału po zimnej kąpieli. Z lasu wyjechałyśmy po kilku minutach. Wtedy zakłsuowałyśmy, na drodze przecinającej dwa pola, na których posadzono pszenicę.
Kapało z nas, ale to nic. Było miło i trochę chłodniej. Niestety szybko zaczęłyśmy schnąć, nastawiając się na słońce. W końcu dotarłyśmy do wielkiej, nieogrodzonej łąki. To była ziemia niczyja więc mogłyśmy spokojnie po niej poszaleć.
- No to wio! - zawołałam, jednocześnie ruszając galopem. Konie były wtedy mniej więcej w jednej linii, dlatego kiedy zmobilizowałyśmy je do szybszego biegu zaczęły ze sobą rywalizować. Wymieniłyśmy spojrzenia i było jasne, że to wyścig. Elessar, chociaż trzymał się dzielnie, zaczął zostawać w tyle. Barbór i Cajun zrównali się ze sobą, a wtedy Easy zdeklasował wszystkich i wystrzelił przed siebie z taką prędkością, że mogłyśmy tylko oglądać jego falujący ogon.
Jakoś dobrnęłyśmy do końca łąki i zwolniłyśmy do kłusa.
- No, gratulacje – powiedziała Agnes, kiedy spotkałyśmy się z Liv.
Dziewczyna się uśmiechnęła i już po chwili ustawiłyśmy się w przyzwoitym zastępie. Droga do stajni była już prosta, choć dość długa. Koniska złapały fajne, równe tempo, były zrelaksowane i oznajmiały nam to głośnym parskaniem. Mniej więcej kilometr przed bramą wjazdową przeszłyśmy do stępa.
Ogiery na luźnych wodzach grzecznie zaparkowały przed stajnią, a my zeszłyśmy i zdjęłyśmy sprzęt. Wszystko było wilgotne, nie licząc czapraków, z których pewnie mogłybyśmy wyrznąć litr wody. Konie poszły na padok, by odpocząć, a my usiadłyśmy, a raczej rzuciłyśmy się, na trawę. To było męczące i żadna z nas nie miała siły by ruszyć nogą czy ręką.
- Aż tak źle? - Usłyszałyśmy Chrisa, który stanął obok z zaciekawioną miną.
- Nie chciałoby ci się iść do lodówki i przynieść coli... Prooooszę? - zapytałam.
- Hahaha, nie.
- Hej, no weź, prosimy... - Valentine zatrzepotała rzęsami, a chłopak ostatecznie skapitulował i się zgodził.
Dwie godziny później dziewczyny zwinęły się do domu, a ja musiałam zająć się przygotowywaniem kolacji dla kilku moich ulubieńców.