10 marca 2015

TRENING UJEŻDŻENIOWY

Imię konia: Goliath
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: ujeżdżenie (P)
Miejsce: plac do jazdy
Wystąpili: Denys

Poranek prezentował się niemalże wiosennie, toteż mój zapał do pracy także był niemal widoczny. O 9 rano zwlekłam się z łóżka, zjadłam jakieś podejrzanie wyglądające śniadanie, a później zjawiłam się w stajni. Lou, Emilie i Sky pojechały w teren na wałachach, reszta załogi także znalazła sobie jakieś zajęcia. Tylko ja biedna wciąż nie miałam planu. Jednak wszystko zmieniło się, kiedy zauważyłam Goliatha na padoku. Przyjechał do nas kilka dni temu, pomyślałam, że jest gotowy na trening. Na początek jednak postanowiłam się z nim przywitać. W tym celu podeszłam do ogrodzenia, a ogier natychmiast zauważył moją obecność i nastawił się do głaskania. 
- Kochany jesteś, wiesz? - zapytałam, miziając go po pyszczku.
Po kilku minutach w końcu przypomniałam sobie co miałam zrobić. Konik miał na sobie kantar, więc bez problemu zaprowadziłam go do stajni i zamknęłam w boksie. Po drodze zauważyłam nudzącego się Denysa. 
- Wyczyściłbyś mi Goliatha? - Popatrzyłam na niego błagalnie.
- Eh, a gdzie jest?
- W boksie.
- No dobra.
-Dzięki! - krzyknęłam ucieszona, ruszając w stronę siodlarni. Zanim znalazłam odpowiednie ogłowie minęła chwila. Z siodłem poszło mi zdecydowanie lepiej. Wybór czapraka jak zwykle zajął mi najwięcej czasu, bo przecież musi być idealny... Złapałam jeszcze za komplet białych owijek i wróciłam do konia. Stał przywiązany na korytarzu i się błyszczał. Odłożyłam sprzęt na stelaż przy najbliższym boksie i pogłaskałam Gotha po pyszczku. Sprawdziłam jeszcze kopyta, ale Danny zdążył je już wyczyścić. Wobec tego zaczęłam go siodłać. Na koniec założyłam bandaże,co było trudne, bo ogier cały czas próbował zjeść mi włosy. W końcu się udało i mogliśmy wyjść na zewnątrz (tak, to był mój pomysł, opatulona w dwie bluzy i kurtkę oraz cieplutką czapę dałam radę!).

***

Podciągnęłam popręg, ustawiłam sobie odpowiednią długość puślisk i na „trzy-czte-ryy!” wsiadłam. Delikatnie zebrałam wodze i poprawiłam kołnierz polarowej bluzy. Zaraz potem ruszyliśmy sobie niewymagającym stępikiem. Goth szybko przyspieszył sam z siebie. W sumie nie chodził od... Matko, całkiem sporo czasu minęło. No nic, co będzie, to będzie. Podobno jest grzeczniutki. 
Zrobiłam dużą woltę, na pół prostokątnego placu. Później to samo na drugiej połówce, a przy kolejnym okrążeniu zaczęliśmy sobie wyjeżdżać serpentynę o trzech brzuszkach. Konik od razu się zganaszował i zachowywał się jakbyśmy współpracowali od lat. Był kontaktowy i wrażliwy na moje sygnały. Od razu reagował i robił wszystko tak, jak sobie tego życzyłam. 
Cały czas starałam się go jak najlepiej poznać, sprawdzić jego możliwości i reakcje na różne sytuację. Popróbowaliśmy ustępowań od łydki i muszę przyznać, że koń radził sobie świetnie. Od razu łapał o co mi chodziło i robił to bez mrugnięcia okiem. Kochany mocno starał się, bym była z niego dumna. 
Postanowiłam poćwiczyć także cofanie i równe zatrzymywanie się. Tak jak z tym pierwszy było super, tak nad tym drugim musieliśmy chwilę popracować. Trochę krzywo rozstawiał kopyta, ale kiedy już zrozumiał, jak powinno to wyglądać – za każdym razem udawało mu się. Na koniec zrobiliśmy jeszcze po dwa zwroty i za zadzie i przodzie. Może nie były idealne, ale „do przyjęcia”. Chciałam jak najszybciej zakłusować, bo słyszałam jakie wygodne chody ma ten koń. Wybrałam sobie odpowiednie miejsce i wypchnęła Gotha do szybszego chodu. Przejście było nieładne, ale na razie to zignorowałam. Jadąc kłusem wysiadywanym zaczęłam dyktować mu coraz to kolejne ćwiczenia na uelastycznienie się. Było duuużo wolt i serpentyn. Co jakiś czas wjeżdżaliśmy sobie także na przekątną, by poćwiczyć kłus wyciągnięty (z którym, na marginesie, poradził sobie na medal). Goliath cały czas szedł w zebraniu, wyraźnie się angażował i pozostawał czujny. Pracowało mi się z nim niesamowicie dobrze. 
Krótko potem przeszliśmy do jakichś sekwencji z prawdziwego zdarzenia. Urywki programów, które pamiętałam, połączone w całość. Z zatrzymania ruszyłam kłusem zebranym, a przy „C” skręciliśmy w prawo, by za chwilę wjechać na przekątną i trochę przyspieszyć. Aktywnie działałam łydkami i dosiadem, a ogier ładnie wyciągał przed siebie nogi. Robiliśmy naprawdę dużo wolt i półokręgów. Pojawiło się też rzucie z ręki i zatrzymanie z kłusa. Nie sprawiło mu to większej trudności, tym bardziej, że był już fajnie rozluźniony. 
Po kolejnych minutach poświęconym rozkłusowaniu i ćwiczeniom przygotowałam konia do zagalopowania. Ustawiłam go sobie na ścianie, a w najbliższym narożniku dałam mocny impuls d zmiany chodu. Goth płynnie przeszedł w galop, cały czas w świetnym ułożeniu. 
Pokonaliśmy po dwa pełne okrążenia w każdą stronę, a potem wjechałam na woltę o wielkości połowy placu. Spędziliśmy tam chwilę, a następnie dołączyliśmy do tego drugą, taką samą woltę, tworzą ósemkę, na któej ćwiczyliśmy lotne zmiany nogi. Goliath najwyraźniej lubił to ćwiczenie, bo aż palił się do roboty. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to podskakiwanie. Czasami praktycznie na chwilę stawał dęba. Starałam się mu wytłumaczyć, ale powinien to robić nieco mniej efektywnie, zachowując płynność i za którymś tam razem powoli zaczął się poprawiać. Oczywiście w międzyczasie robiliśmy też inne ćwiczenia albo odprężaliśmy się szybszą jazdą po pierwszym śladzie. 
Zdecydowałam, że warto poświęcić trochę czasu na udoskonalanie wszystkich możliwych przejść. Ogier nie miał nic przeciwko i chętnie wykonywał polecenia, toteż szło nam wyjątkowo dobrze. 90% wykonanych zmian chodów było wykonane na 5+ ;)
Zupełnie nie miał kondycji, więc po godzinie zaczął się porządnie męczyć. Nie chciałam by miał złe wspomnienia, więc zwolniłam do stępa i prawie zupełnie mu odpuściłam. Trzymałam jedynie końcówkę wodzy, a sterowałam go łydkami i dosiadem. Ćwiczyłam jakieś mało skomplikowane rysunki, a Goth cieszył się luzem. 
10 minut później skończyliśmy na dobre. Odprowadziłam go do stajni i porządnie wygłaskałam. 
- Spisałeś się... - powiedziałam, wyciągając z kieszeni kilka kawałków marchewki.
Goth pożarł je natychmiast i szukał więcej, niestety tamte były ostatnie... Ucałowałam go w chrapy i wyszłam z boksu, by odnieść sprzęt do siodlarni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz