Imię konia: Foreign Affair
Jeździec: Friday
Dyscyplina: ujeżdżenie
Miejsce: kryta hala
Wystąpili...: -
Zabrałam z siodlarni czarne owijki dla Affaira. Reszta sprzętu czekała już pod jego boksem. Kiedy otworzyłam drzwiczki i weszłam ze szczotkami do środka, ogier przyjaźnie mnie obwąchał. Pogłaskałam go po pyszczku, a potem zabrałam się do czyszczenia. Wiedząc, że koń bardzo tego nie lubi – spieszyłam się. Przygotowałam go do jazdy w kilka minut, a potem wyprowadziłam z boksu, kierując się w stronę hali.
Zegar nad trybunami wskazywał 9:08. Podciągnęłam popręg i wsiadłam. Mieliśmy cały budynek dla siebie, więc na razie pozwoliłam ogierowi na dużą swobodę. Szedł na prawie zupełnie luźnych wodzach, przyzwyczajając się do siodła.
Delikatnie zebrałam wodze i mocniej przycisnęłam łydki, dając Affairowi znać, że czas zacząć pracę. Był trochę senny, ja zresztą też, ale obydwoje wiedzieliśmy, że skoro już pojawiliśmy się na czworoboku, to wypada poćwiczyć.
Podobało mi się jego tempo. Szedł sprężystym krokiem, ganaszując się i pomału rozbudzając. Skręciłam na środek. Przecięliśmy halę równą krechą i zmieniliśmy kierunek. Wprowadziłam zwyczajne ćwiczenia takie jak wolty i serpentyny. Na razie były bardzo duże, łagodne i niewymagające. Pilnowałam, by odpowiednio wyginał się na łukach i nie próbował swoich sztuczek. Jednak Affair chyba nawet nie miał ochoty na dokuczanie mi. Wykonywał każde polecenie z drobnym ociąganiem, ale jednak bez buntów. Pilnował się i uważał a sygnały, które mu wysyłałam. Przyciskałam wewnętrzną łydkę i poprawiłam się w siodle, by koń zjechał na ścianę.
Maszerowaliśmy po pierwszym śladzie, aż w końcu postanowiłam poćwiczyć zatrzymywanie się. Do kilkanaście kroków mocniej siadałam w siodle i odchylałam się, jednocześnie przyciskając łydki z taką samą siłą. Z tego, co się orientowałam, koń zwykle prawidłowo ustawiał kończyny. Za każdym razem chwaliłam go i po kilku sekundach prosiłam go o ruszenie stępem. Koń zaczynał się nudzić dość monotonnymi ćwiczeniami, toteż wprowadziłam do programu wzrosty na zadzie i przodzie oraz cofanie. Zatrzymywałam go i działałam pomocami tak, by odkręcił się w jedną lub drugą stronę, tym samym zmieniając kierunek i jechaliśmy dalej. Zwykle wychodziło mu to dobrze, ale czasami pojawiały się zgrzyty między tym co chciałam zrobić ja, a co on. Wkrótce jednak akceptował mój plan i wykonywał polecenia, za co oczywiście był chwalony. Przypomnieliśmy też sobie ustępowania od łydki. Ogier podszedł do tego z pełnym profesjonalizmem i starał się wykonywać to, o co go prosiłam. Na początku ciągle zapominał o odpowiednim ustawieniu ciała, ale konsekwentnie to korygowałam i szybko załapał co robi nie tak. Zajęło nam to kilka minut, ale za to figura ujeżdżeniowa wyglądała jak w podręczniku.
Od jakiegoś czasu Affair sam wyrywał się do kłusa. Kiedy w końcu pozwoliłam mu na ruszenie truchtem, omal nie wyrwał mi z rąk wodzy. Szybko przypomniałam mu, że takie numery są na miejscu i powinniśmy ze sobą współpracować. Skruszony mocniej wygiął szyję i skupił się na jakości swojego chodu, a nie szybkości. Pomagałam mu w tym, bawiąc się wodzami i dociskając łydki raz po raz. Co okrążenie zmienialiśmy tempo. Jedno całe przeznaczyliśmy na kłus złożony, drugie na kłus pośredni, przy trzecim poluzowałam wodze i poprosiłam na najszybszy kłus, na jaki jest się w stanie zdobyć. Następnie zrobiliśmy pół woltę i wykonaliśmy te same ćwiczenia w odwrotnym kierunku. Potem Affair nabrał większej ochoty na pracę, dzięki czemu mogłam z nim przerobić więcej rzeczy w znacznie milszej atmosferze.
Był znacznie aktywniejszy, dzięki czemu przyspieszenia przychodziły nam bez trudu, zaś zwalnianie wymagało już większego wysiłku z mojej strony. Nie mogę powiedzieć, że nie był grzeczny. Starał się, po prostu rozsadzała go energia.
Wykonaliśmy mnóstwo wolt i przekątnych, na których porządnie przyspieszaliśmy, a koń wyciągał kopytka aż miło. Pracował całym ciałem i było to bardzo wyczuwalne. Musiałam go mocno pilnować, gdyż czasami podchodził do ćwiczeń z nadmiernym wigorem, przez co na zawodach poleciałyby nam punkty za dokładność rysunku. Aby to poprawić postanowiłam zmęczyć go galopem. Samo zagalopowanie było bardzo płynne, ale tuż po zmianie chodu zaczął się porządnie wyrywać spod kontroli, machając łbem i ogólnie buntując się. Zwolniłam, zrobiłam woltę, a później półparadę. Gdy poczułam, że wszystko wróciło do normy zagalopowałam po raz kolejny. Affair pamiętając, że nie wolno tak szaleć, zachowywał się już znacznie lepiej. Na tyle, bym pozwoliła mu na całe okrążenie na nieco luźniejszych wodzach. Byłam mile zaskoczona tym, że nawet nie spróbował wykorzystać okazji.
Zjechaliśmy na połowę hali i na okręgu, pracowaliśmy nad idealnym zebraniem najpierw w jedną stronę, a za jakiś czas na drugą. Nie musieliśmy poświęcać na to dużo czasu, bo Affair wiedział jak ganaszować się poprawnie. Wjechaliśmy na całość, by na przekątnych poćwiczyć lotne zmiany nogi. Na początek tylko jedna, w „x”. Później robiliśmy już lotną co kilka taktów, a ogier posłusznie reagował na każdy sygnał. Poklepałam go po szyi i zwolniłam do kłusa, by dać mu i sobie chwile przerwy.
Po dwóch, może trzech minutach niewymagającego truchtu zebrałam wodze i ustawiłam go sobie na pomoce. Koń natychmiast złapał ze mną kontakt i kiedy zachęciłam go do odejścia od ściany i pokonanie chociaż kilku kroków ciągu – nie protestował. Starałam się dawać mu jak najjaśniejsze sygnały i najwyraźniej mi się udało, gdyż Affair doskonale poradził sobie z ćwiczeniem. Szedł ustawiony w odpowiedni sposób i ustawiał kopytka jak trzeba. Pochwaliłam go, a po chwili zmieniliśmy kierunek i spróbowaliśmy tej samej figury w drugą stronę, tym razem przejechaliśmy tak nieco dłuższy fragment. Kłusując po pierwszym śladzie, Affair samoistnie wszedł w pasaż. Skoro stwierdził, że chce... Nie przeszkadzałam mu, a nawet zachęcałam do tego. W końcu stwierdziłam, że musimy jeszcze spróbować piaffu, zanim zakończymy trening. Ogier był rozluźniony, cały czas aktywnie pracował zadem i czułam, że jest w stanie wykonać figurę. Udało mi się go zatrzymać, ale jednocześnie aktywizując ruch na przód. Wiedział już co to oznacza, dlatego od razu poprawnie wykonał ćwiczenie. Po kilku kroczkach pochwaliłam go. Zadowolony z siebie ruszył zwyczajnym kłusem zebranym, a po jednym pełnym okrążeniu w jedną i drugą stronę zwolniliśmy do stępa.
Poluźniłam wodze, dając mu mnóstwo swobody. Opuścił łebek i nie za szybko, nie za wolno spacerowaliśmy po hali. Wkrótce zatrzymałam go przy drzwiach, zsiadłam i odprowadziłam do boksu. Tam zdjęłam cały sprzęt i poczęstowałam konia kilkoma cukierkami. Marchewki się skończyły, ale ktoś pojechał już po zakupy, więc obiecałam ogierowi, że przyjdę do niego po południu i osobiście wsadzę mu do boksu dwie sztuki. Był trochę spocony, więc założyłam derkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz