Imię konia: Charmah
Trener: Emilie
Dyscyplina: wystawy
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Friday, Sersi, Terry, Avery
Ruska
i Ray wyjechali na kilka dni do Bostonu, zostawiając mi pełnię
władzy. Ciężko było ogarnąć cały ten bajzel, ale wydawało mi
się, że sobie poradzę. Miałam do wypełnienia cały stos
przeróżnych formularzy, faktur i innych papierów.
Siedząc w biurze o godzinie 9 już miałam dość, a na szafkach
czekały już na mnie kolejne teczki... Wtedy do pomieszczenia weszła
Emilie, uprzednio grzecznie pukając.
- Chciałam
sprawdzić przydział na dziś...
- Jasne,
wisi... gdzieś... - Zamachałam rękoma, sama już nie pamiętałam
gdzie przyczepiłam kartkę.
- O,
mam. Mam się dziś zająć Charmah... Chyba wezmę ją na halę i
trochę z nią poćwiczę do wystaw.
- Wiesz
co?... - wpadłam na genialną myśl. - Może też pójdę na
halę i zajmę się tym w milszym towarzystwie.
- No
jasne, chodźmy. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Zebrałam
wszystko czego potrzebowałam, wsadziłam komórkę do kieszeni
jeansów i ruszyłam za nią. Kiedy tylko weszłam do stajni
otoczyły mnie psy, radośnie merdając ogonami. Błagały o
pieszczoty, ale miałam zajęte ręce.
- Karmił
ktoś dziś te bestie? - zapytałam, idąc tak, by nie nadepnąć na
żadną łapę.
- Tak,
ale co z tego, skoro mają niekończące się żołądki...
Stanęłyśmy
pod boksem Charm. Klaczka ucieszyła się na nasz widok i wystawiła
siwą głowę na korytarz. Em weszła do niej ze szczotkami i zaczęła
ją czyścić, co bardzo się jej podobało. Stała grzecznie i tylko
czasami zaczepiała opiekunkę, by ta pogłaskała ją po czole. Nie
mogłam usiąść i kontynuować pracy z powodu psiaków, więc
po prostu stałam i czekałam.
Po
kilku minutach Carmen już lśniła, a Em zniknęła w siodlarni, by
po chwili wrócić z prezenterką, długim, cienkim uwiązem i
tym specjalnym bacikiem... nie pamiętam jak się nazywał.
Wyprowadziłyśmy klacz i skierowałyśmy się na halę.
Przytrzymałam drzwi, a potem zamknęłam je, zanim Sersi i Terry
zdołali wcisnąć się do środka. Zajęłam miejsce na trybunach.
Wyjęłam kilka dokumentów i w skupieniu rozgryzałam
instrukcję ich obsługi...
Tymczasem
Emilie puściła klacz wolno i chodziła za nią, wydając komendy.
Chciała by klacz sobie trochę postępowała, więc powoli
spacerowała w odległości kilkunastu metrów od konia, co
jakiś czas cmokając, gdy siwa się zatrzymywała. Charm szybko
załapała, że nie chodzi tutaj o zwykłe rozruszanie kości tylko
wstęp do treningu. Zaczęła iść żwawiej, naprężyła szyję i
wyraźnie miała ochotę na trochę pracy. Em co jakiś czas kazała
jej zmienić kierunek przez nieco koślawe przekątne bądź
półwolty. Charm często pozwalała sobie na kłus, ale na
spokojne „prrr” zwalniała. Później Emilie zaczęła ją
zatrzymywać i korygowała ustawienie nóg, w razie gdy coś
nie pasowało. Kiedy klacz zatrzymała się ładnie, dostawała
cukierka z saszetki, którą trenerka miała przyczepioną do
paska.
Spojrzałam
na parę i uśmiechnęłam się widząc, że Carmen radzi sobie
naprawdę dobrze. Prezentowała się prześlicznie i gdybym miała ja
oceniać na pokazie to... no cóż, dała bym jej maksimum
punktów. I wcaaaale nie jestem stronnicza.
Po
chwili Em głośno cmoknęła i przecięła bacikiem powietrze. To
był sygnał do zmiany chodu i Charmah doskonale o tym wiedziała,
więc płynnie przeszła do kłusa. Poruszała się z gracją i
elegancją. Niespiesznie, dokładnie starając się wywrzeć na nas
wrażenie. Udawało się, bo zamiast wypełniać tabelki, gapiłam
się na konia.
Klaczka
biegała po pierwszym śladzie, ale wkrótce zaczęła krążyć
wokół Em po dużym kole. Ładnie się przy tym wyginała.
Trenerka także wydała się być zadowolona i powiedziała coś w
stylu 'dobry koń”, chociaż nie bardzo potrafiłam rozróżnić
wypowiedziane tak cicho słowa z odległości kilkudziesięciu
metrów. Poprosiła ją o zmianę kierunku, co też Charm
niezwłocznie uczyniła. Po prawie idealnie pojechanej półwolcie
zmniejszyła średnicę o kręgu, po którym poruszała się
wokół trenerki, ale ona delikatnie przesunęła rękę z
bacikiem, dając znać, że to zbędne. Klacz posłusznie się
oddaliła.
Em
często prosiła ja o zatrzymania bądź przejścia do stępa.
Dłuższą chwilę pracowały nad płynnością przejść. Według
mnie wyglądały świetnie, ale widocznie Emilie ciągle coś nie
pasowało. W końcu machnęła bacikiem, a klacz ruszyła galopem.
Widać było, że bardzo się oszczędza, żeby nie wyjechać poza
koło, więc trenerka pokazała jej, że ma biec po całości. Charm
ochoczo przyspieszyła i pozwoliła sobie nawet na bryknięcie gdzieś
koło narożnika. Uśmiechnęłam się i po raz setny złożyłam
swój podpis na kolejnej kartce.
Klacz
śmiało pędziła po hali, a w tym czasie Em przyciągnęła z
magazynku trzy belki i rozłożyła je jako drążki na środku hali.
Głosem
i gęstami zwolniła Charmah do kłusa, a potem poprosiła ją o
zatrzymanie. Podeszła do niej i pogłaskała po pyszczku. Chwilę
masowała ją po szyi, a później zaczęła maszerować w
kierunku „przeszkody”. Siwa ruszyła za nią z opuszczoną głową.
Ciekawsko obwąchała drewniane drągi i przeszła przez nie, kiedy
zrobiła to Emilie. Dziewczyna zawróciła i przeszła przez
nie ponownie, tym razem biegnąć. Cmoknęła by zachęcić klaczkę
do truchtu. Carmen zainteresowana nowym ćwiczeniem zakłusowała i
przebiegła przez belki, jednak dwa razy stuknęła o nie kopytem.
Przy
kolejnym podejściu biegły obok siebie, a Em ostrożnie dotykała
bacikiem nóg klaczy, by ta wyżej je podnosiła. Było lepiej,
więc powtórzyły to jeszcze trzy razy.
Dziewczyna
zatrzymała konia i pochwaliła go. Zapięła uwiąz i przeszła do
ćwiczeń nad pozami. Charm uważnie obserwowała każdy gest
trenerki i robiła wszystko by jej zaimponować. Starała się stawać
w odpowiednim ustawieniu, charakterystycznie wyginała szyję i
wyciągała głowę. Wyglądała jak na pokazowego arabka przystało.
Później
Em pobiegała z nią na uwiązie i pokazywała klaczy jak powinna się
poruszać. Charm bardzo szybko łapała podstawy i co najważniejsze
– cały czas chętnie się uczyła.
Na
koniec została jeszcze puszczona luzem i Emilie bawiła się z nią
w berka. Wyglądało uroczo... W końcu zatrzymała klacz i porządnie
ją wygłaskała. Zapięła uwiąz i ruszyły do wyjścia. Zabrałam
się wraz z nimi, bo skupienie się na hali było jeszcze trudniejsze
niż niezasypianie w biurze. Odprowadziłyśmy klacz do wyjścia, a
potem do jej boksu. Nie była zmęczona, a raczej szczęśliwa, że
ktoś ją docenił. Pożegnałam się z nią i z Em, po czym udałam
się w drogę powrotną do znienawidzonego pokoju na końcu stajni...
Ale
nie był pusty na obrotowych krześle, z nogami założonymi na
biórko, siedział sobie Avery ze swoim szelmowskim uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz