17 lutego 2015

TRENING POKAZOWY

Imię konia: Charmah
Trener: Emilie
Dyscyplina: wystawy
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Friday, Sersi, Terry, Avery

Ruska i Ray wyjechali na kilka dni do Bostonu, zostawiając mi pełnię władzy. Ciężko było ogarnąć cały ten bajzel, ale wydawało mi się, że sobie poradzę. Miałam do wypełnienia cały stos przeróżnych formularzy, faktur i innych papierów. Siedząc w biurze o godzinie 9 już miałam dość, a na szafkach czekały już na mnie kolejne teczki... Wtedy do pomieszczenia weszła Emilie, uprzednio grzecznie pukając.
- Chciałam sprawdzić przydział na dziś...
- Jasne, wisi... gdzieś... - Zamachałam rękoma, sama już nie pamiętałam gdzie przyczepiłam kartkę.
- O, mam. Mam się dziś zająć Charmah... Chyba wezmę ją na halę i trochę z nią poćwiczę do wystaw.
- Wiesz co?... - wpadłam na genialną myśl. - Może też pójdę na halę i zajmę się tym w milszym towarzystwie.
- No jasne, chodźmy. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Zebrałam wszystko czego potrzebowałam, wsadziłam komórkę do kieszeni jeansów i ruszyłam za nią. Kiedy tylko weszłam do stajni otoczyły mnie psy, radośnie merdając ogonami. Błagały o pieszczoty, ale miałam zajęte ręce.
- Karmił ktoś dziś te bestie? - zapytałam, idąc tak, by nie nadepnąć na żadną łapę.
- Tak, ale co z tego, skoro mają niekończące się żołądki...
Stanęłyśmy pod boksem Charm. Klaczka ucieszyła się na nasz widok i wystawiła siwą głowę na korytarz. Em weszła do niej ze szczotkami i zaczęła ją czyścić, co bardzo się jej podobało. Stała grzecznie i tylko czasami zaczepiała opiekunkę, by ta pogłaskała ją po czole. Nie mogłam usiąść i kontynuować pracy z powodu psiaków, więc po prostu stałam i czekałam.
Po kilku minutach Carmen już lśniła, a Em zniknęła w siodlarni, by po chwili wrócić z prezenterką, długim, cienkim uwiązem i tym specjalnym bacikiem... nie pamiętam jak się nazywał. Wyprowadziłyśmy klacz i skierowałyśmy się na halę. Przytrzymałam drzwi, a potem zamknęłam je, zanim Sersi i Terry zdołali wcisnąć się do środka. Zajęłam miejsce na trybunach. Wyjęłam kilka dokumentów i w skupieniu rozgryzałam instrukcję ich obsługi...
Tymczasem Emilie puściła klacz wolno i chodziła za nią, wydając komendy. Chciała by klacz sobie trochę postępowała, więc powoli spacerowała w odległości kilkunastu metrów od konia, co jakiś czas cmokając, gdy siwa się zatrzymywała. Charm szybko załapała, że nie chodzi tutaj o zwykłe rozruszanie kości tylko wstęp do treningu. Zaczęła iść żwawiej, naprężyła szyję i wyraźnie miała ochotę na trochę pracy. Em co jakiś czas kazała jej zmienić kierunek przez nieco koślawe przekątne bądź półwolty. Charm często pozwalała sobie na kłus, ale na spokojne „prrr” zwalniała. Później Emilie zaczęła ją zatrzymywać i korygowała ustawienie nóg, w razie gdy coś nie pasowało. Kiedy klacz zatrzymała się ładnie, dostawała cukierka z saszetki, którą trenerka miała przyczepioną do paska.
Spojrzałam na parę i uśmiechnęłam się widząc, że Carmen radzi sobie naprawdę dobrze. Prezentowała się prześlicznie i gdybym miała ja oceniać na pokazie to... no cóż, dała bym jej maksimum punktów. I wcaaaale nie jestem stronnicza.
Po chwili Em głośno cmoknęła i przecięła bacikiem powietrze. To był sygnał do zmiany chodu i Charmah doskonale o tym wiedziała, więc płynnie przeszła do kłusa. Poruszała się z gracją i elegancją. Niespiesznie, dokładnie starając się wywrzeć na nas wrażenie. Udawało się, bo zamiast wypełniać tabelki, gapiłam się na konia.
Klaczka biegała po pierwszym śladzie, ale wkrótce zaczęła krążyć wokół Em po dużym kole. Ładnie się przy tym wyginała. Trenerka także wydała się być zadowolona i powiedziała coś w stylu 'dobry koń”, chociaż nie bardzo potrafiłam rozróżnić wypowiedziane tak cicho słowa z odległości kilkudziesięciu metrów. Poprosiła ją o zmianę kierunku, co też Charm niezwłocznie uczyniła. Po prawie idealnie pojechanej półwolcie zmniejszyła średnicę o kręgu, po którym poruszała się wokół trenerki, ale ona delikatnie przesunęła rękę z bacikiem, dając znać, że to zbędne. Klacz posłusznie się oddaliła.
Em często prosiła ja o zatrzymania bądź przejścia do stępa. Dłuższą chwilę pracowały nad płynnością przejść. Według mnie wyglądały świetnie, ale widocznie Emilie ciągle coś nie pasowało. W końcu machnęła bacikiem, a klacz ruszyła galopem. Widać było, że bardzo się oszczędza, żeby nie wyjechać poza koło, więc trenerka pokazała jej, że ma biec po całości. Charm ochoczo przyspieszyła i pozwoliła sobie nawet na bryknięcie gdzieś koło narożnika. Uśmiechnęłam się i po raz setny złożyłam swój podpis na kolejnej kartce.
Klacz śmiało pędziła po hali, a w tym czasie Em przyciągnęła z magazynku trzy belki i rozłożyła je jako drążki na środku hali.
Głosem i gęstami zwolniła Charmah do kłusa, a potem poprosiła ją o zatrzymanie. Podeszła do niej i pogłaskała po pyszczku. Chwilę masowała ją po szyi, a później zaczęła maszerować w kierunku „przeszkody”. Siwa ruszyła za nią z opuszczoną głową. Ciekawsko obwąchała drewniane drągi i przeszła przez nie, kiedy zrobiła to Emilie. Dziewczyna zawróciła i przeszła przez nie ponownie, tym razem biegnąć. Cmoknęła by zachęcić klaczkę do truchtu. Carmen zainteresowana nowym ćwiczeniem zakłusowała i przebiegła przez belki, jednak dwa razy stuknęła o nie kopytem.
Przy kolejnym podejściu biegły obok siebie, a Em ostrożnie dotykała bacikiem nóg klaczy, by ta wyżej je podnosiła. Było lepiej, więc powtórzyły to jeszcze trzy razy.
Dziewczyna zatrzymała konia i pochwaliła go. Zapięła uwiąz i przeszła do ćwiczeń nad pozami. Charm uważnie obserwowała każdy gest trenerki i robiła wszystko by jej zaimponować. Starała się stawać w odpowiednim ustawieniu, charakterystycznie wyginała szyję i wyciągała głowę. Wyglądała jak na pokazowego arabka przystało.
Później Em pobiegała z nią na uwiązie i pokazywała klaczy jak powinna się poruszać. Charm bardzo szybko łapała podstawy i co najważniejsze – cały czas chętnie się uczyła.
Na koniec została jeszcze puszczona luzem i Emilie bawiła się z nią w berka. Wyglądało uroczo... W końcu zatrzymała klacz i porządnie ją wygłaskała. Zapięła uwiąz i ruszyły do wyjścia. Zabrałam się wraz z nimi, bo skupienie się na hali było jeszcze trudniejsze niż niezasypianie w biurze. Odprowadziłyśmy klacz do wyjścia, a potem do jej boksu. Nie była zmęczona, a raczej szczęśliwa, że ktoś ją docenił. Pożegnałam się z nią i z Em, po czym udałam się w drogę powrotną do znienawidzonego pokoju na końcu stajni...
Ale nie był pusty na obrotowych krześle, z nogami założonymi na biórko, siedział sobie Avery ze swoim szelmowskim uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz