Imię konia: Crazy Rush
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: ujeżdżenie
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Friday, Wolverine, Ray
Wczoraj
wieczorem odwiedził nas tatuś, a że było już późno –
przenocował w pokoju gościnnym. Nad ranem zeszłam do kuchni,
kierując się prosto do lodówki. Przy blacie siedziała
jedynie Friday, leniwie dziabiąc orzechowe musli łyżką i
czytając.
- Hej
– powiedziałam, a ona uśmiechnęła się, nie podnosząc wzroku
znad gazety. - Wzięłabym na jazdę nasze nowe cudeńko... -
dodałam, wyjmując jajka i szynkę.
- To
znaczy? Ostatnio sporo ich tu sprowadziłyśmy... Jak tak dalej
pójdzie, będziemy robić zrzutkę na budowę kolejnej stajni
– mruknęła cicho.
- Miałam
na myśli Crazy Rusha. Arabka.
- Ah,
arabka... Myślę, że go polubię.
- Całe
szczęście, nie wiem co by się stało gdyby Frida Tasarov odmówiła
współpracy z tym koniem! Kosmici nie mieli by wyjścia,
musieli by najechać Ziemie. Możesz być z siebie dumna, uratowałaś
świat.
Moje
dziwne i wcale nie śmieszne poczucie humoru z rana nie zrobiło na
niej żadnego wrażenia. Przygotowałam jajecznicę i wrzuciłam ją
na dwa talerze.
- Chcesz
mnie dokarmić czy to Ray boi się zejść kiedy jego teść czyha
na górze? - zapytała z zaciekawieniem.
- Nie
boi się, ja mu po prostu zabroniłam wychodzić z pokoju.
- Szlaban?
- Próba
uniknięcia rozlewu krwi.
Skinęła
głową, a ja wyszłam ze śniadaniem.
*
- Pokażę
ci nasze fryziątka! - mówiłam z entuzjazmem, gdy wraz z
tatusiem udałam się do stajni.
Nie
był specjalnie zainteresowany wycieczką, ale czego się nie robi
dla córeczki. Kilkoma mrukliwymi komentarzami skwitował
konie, które mu pokazałam. Po dziesięciu minutach zupełnie
się poddałam.
- Dziecino,
będę się zbierał. Mam kawał drogi.
- No
dobrze... Ale masz przyjeżdżać częściej. - Pogroziłam palcem.
- Mhm,
a ty jak odwiedzać mnie raz na ruski rok to jest w porządku?
Zapiął
kask i odpalił motor, który wyprowadził przed garaż. Chwilę
później już go nie było. Wszyscy bezpieczni.
Wróciłam
do stajni, by przywitać się z Rushem. Ogier pozwolił się
pogłaskać i widać było, że ma w sobie całkiem sporo energii,
którą warto jakoś spożytkować. Zadowolona i nastawiona
bardzo optymistycznie weszłam do siodlarni. Zabrałam stamtąd
czarne siodło ujeżdżeniowe, zwykłe ogłowie (także czarne), a do
tego ciemnoniebieski czaprak z pomarańczową lamówką .
Crazy
znosił czyszczenie dobrze, pod warunkiem, że nie trwało więcej
niż jakieś 4 minuty. Na szczęście tym razem zmieściłam się w
normie i mogłam na spokojnie go sobie ubrać. Podopinałam wszystkie
paski, po czym wyprowadziłam konia na korytarz, a potem na halę.
Poza kilkoma przeszkodami było pusto. Sprawdziłam termometr i z
zadowoleniem stwierdziłam, że pokazuje 18 stopni. Idealnie.
Wskoczyłam
w siodło i ruszyliśmy stępem na troszkę luźniejszych wodzach. Po
jednym okrążeniu stwierdziłam, że przydałby nam się podkład
muzyczny, a więc podjechałam do radia i ustawiłam stację, która
grała jakąś żwawszą piosenkę. Rush przez ten czas stał
spokojnie i obserwował moje poczynania. Pogłaskałam go w nagrodę
za cierpliwość i ponodnie ruszyliśmy stępem. Tym razem wodze były
zebrane, a ja mocno skupiłam się na obmyślaniu trasy i ćwiczeń.
Standardowo zaczęliśmy od dużych wolt w każdym narożniku i
serpentyn co dwa okrążenia. Często zmienialiśmy też kierunek. Co
jakiś czas zatrzymywałam ogiera i albo ruszałam po pięciu
sekundach, albo prosiłam go o cofanie, co zwykle robił natychmiast.
Pod siodłem był znacznie bardziej łaskawy człowiekowi i starał
się jak tylko mógł. Wystarczyła lekka łydka by
przyspieszył. Delikatne przeniesienie ciężaru ciała i skręt –
koń skręcał. Jeździło się na nim bardzo wygodnie, przynajmniej
w stępie. Tak beztrosko błąkaliśmy się po hali przez jakieś
dziesięć minut. Później stwierdziłam, że czas zakłusować,
więc odpowiednio zadziałałam pomocami i natychmiast ruszyliśmy
kłusem. Chody tego konia poważnie przypadły mi do gustu... Nosił
tak lekko i był taki sterowny, że można byłoby na nim góry
zdobywać! Co jakiś czas delikatnie dociskałam łydki, by nie
zwalniał. Bawiłam się wodzami, by Rush się zebrał i stało się
to dość szybko. Zaangażował się i energicznie szedł na przód,
ani na chwilę nie tracąc ze mną kontaktu. Mogłabym z niego nie
schodzić?
Wykonaliśmy
woltę (dużą, na połowę hali), ale nie wyszła nam najlepiej,
więc powtórzyliśmy manewr, a kiedy po raz kolejny zaczęliśmy
to samo ćwiczenie, dałam znać ogierowi, że tym razem nasz rysunek
ma być ogromną ósemką. Kiedy zmieniliśmy kierunek
przestałam anglezować i kolejne pięć minut wysiadywałam kłus. W
tym czasie intensywnie się rozgrzewaliśmy i robiliśmy tyle
zakrętów, ile tylko trafiło się ku temu okazji.
Postanowiłam przejść do pracy nad płynnymi zmianami chodów.
Najpierw z kłusa do stój, a później na odwrót.
Rush na początku przechodził do stępa, zanim się zatrzymał, bądź
zakłusował, ale z czasem zrozumiał co należy robić i zaczęło
wychodzić. Poklepałam go po kolejnym udanym przejściu, a potem
mocno wypchnęłam go ze stępa tak, że od razu zagalopował.
- Dobry
koń! - szepnęłam głośno i uśmiechnęłam się do siebie.
Trochę
przyspieszyliśmy, coby rozładować energię, a potem był już
ładny, spokojny, idylliczny galopik. Poćwiczyliśmy lotną zmianę
nogi. Na początku jedynie po raz na przekątnej lub na ósemce,
a później próbowałam skłonić konia do robienia
figury co dwa takty i wychodziło całkiem, całkiem. Trochę się
wahał, ale cały czas chwaliłam go, gdy dobrze mu szło, co
dodawało mu poczucia pewności. Później znowu pracowaliśmy
nad płynnością przejść we wszystkich chodach. Najlepiej
wychodziło mu zagalopowanie z kłusa. Tak płynnie, że czasami sama
nie czułam czy to jeszcze kłus, czy już coś szybszego.
- Hej,
Liv – krzyknął Ray, stojąc w półotwartych drzwiach.
Podjechałam
do niego, po drodze zwalniając do kłusa.
- Przyszedł
jakiś gość i twierdzi, że go zatrudniłaś – powiedział,
wskazując za siebie. Przy boksach stał sympatycznie wyglądający
szatyn z delikatnym zarostem.
- A
no racja, na stajennego. Nie wiem czy zauważyłeś, ale mamy już
ponad czterdzieści koni i ktoś je musi ogarniać.
Przyznał
mi rację i uśmiechnął się na pożegnanie, po czym zamknął za
sobą drzwi.
Crazy
otrzepał głowę i odetchnął, więc przez chwilę postępowaliśmy
by odsapnąć. Tak pokonaliśmy po jednym okrążeniu w każdą
stronę, a później delikatnie go zebrałam i zakłusowałam.
Wjechaliśmy na linię środkową i zatrzymaliśmy się prawie
idealnie w „x”. Ukłoniłam się i zerknęłam na nogi konia.
Były ustawione jak należy, więc z uśmiechem zadziałałam
pomocami i wypchnęłam go do kłusa. Zareagował i poprawnie i bez
chwili zwłoki ruszył do biegu. Dodałam jeszcze łydki, by nieco
przyspieszył, a gdy dojechaliśmy do „C” skręciłam w prawo. Od
„M” do „K” wymyśliłam sobie przekątną. Rush szedł
zganaszowany i ślicznie wyciągał kopytka. Kiedy wjechaliśmy na
ścianę trochę mocniej się zebrał i czujnie nastawił jedno ucho
w moją stronę. Od „B” do „E” zrobiliśmy ładne półkole.
Pilnowałam, by ogier odpowiednio się wygiął, co w sumie zrobił
bez mojej pomocy. Dalej jechaliśmy normalnie aż do „F”, gdzie
zjechałam w kierunku „X” i później z powrotem odbiliśmy
do ściany, prezentując ustępowanie od łydki.
- Dobrze
– pochwaliłam go.
W
narożniku między „C”, a „H” wypchnęłam go do galopu.
Przejście nie było najpiękniejsze, ale ujdzie... Galopowaliśmy
przez chwilę, a potem wjechaliśmy na łuk „B”-”E”. Koń
znowu pokazał mi, że jest bardzo elastyczny i potrafi się pięknie
wyginać.
Zrobiliśmy
woltę, czyli dalej pojechaliśmy sobie po łuku „E”-”B”, a
następnie przeszliśmy do kłusa przy „M” i wjechaliśmy na
linię środkową. Przy „A” w prawo, a przy „C” -
zatrzymanie. Byłam z niego dumna, bo zrobił to prześlicznie! Potem
ruszyliśmy stępem, a między „M”, a „K” - stęp swobodny.
Rush nie potrafił zrobić tego dostatecznie swobodnie, ale jakoś to
było. Stwierdziłam, że jak na pierwszy trening po długiej
przerwie to powinno wystarczyć, więc zostaliśmy już w tym
stępiku. Na luźnej wodzy dreptaliśmy sobie po całej hali,
wytyczając sobie rozmaite ścieżki. Crazy co jakiś czas parskał,
albo sobie wzdychał. Radio ciągle grało, więc mogłam sobie
słuchać, co tam mają do powiedzenia w dziale wiadomości.
Po
kilku minutach zatrzymaliśmy się niedaleko drzwi. Porządnie
wyklepałam konie i przytuliłam się do niego.
- Jesteś
super, wiesz?
Ba,
no przecież, że wiedział. ;)
Zeskoczyłam
na ziemie, poluzowałam popręg i zabrałam konia do stajni. Ktoś
zamknął boks, więc chwilę siłowałam się z drzwiami i
wprowadziłam Ruha do środka. Na spokojnie zdjęłam sprzęt i
odwiesiłam na stelaż, po czym wyciągnęłam z kieszeni kilka
cukierków i podałam siwemu. Jeszcze trochę go poklepałam,
bo tego nigdy za wiele i wyszłam.
W
siodlarni spotkałam Friday i Aidena, którzy porządkowali
ochraniacze. Hmm, za kilka dni walentynki, może by tak pomóc
amorkowi i coś zadziałać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz