8 lutego 2015

TRENING UJEŻDŻENIOWY

Imię konia: Crazy Rush
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: ujeżdżenie
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Friday, Wolverine, Ray

Wczoraj wieczorem odwiedził nas tatuś, a że było już późno – przenocował w pokoju gościnnym. Nad ranem zeszłam do kuchni, kierując się prosto do lodówki. Przy blacie siedziała jedynie Friday, leniwie dziabiąc orzechowe musli łyżką i czytając.
- Hej – powiedziałam, a ona uśmiechnęła się, nie podnosząc wzroku znad gazety. - Wzięłabym na jazdę nasze nowe cudeńko... - dodałam, wyjmując jajka i szynkę.
- To znaczy? Ostatnio sporo ich tu sprowadziłyśmy... Jak tak dalej pójdzie, będziemy robić zrzutkę na budowę kolejnej stajni – mruknęła cicho.
- Miałam na myśli Crazy Rusha. Arabka.
- Ah, arabka... Myślę, że go polubię.
- Całe szczęście, nie wiem co by się stało gdyby Frida Tasarov odmówiła współpracy z tym koniem! Kosmici nie mieli by wyjścia, musieli by najechać Ziemie. Możesz być z siebie dumna, uratowałaś świat.
Moje dziwne i wcale nie śmieszne poczucie humoru z rana nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Przygotowałam jajecznicę i wrzuciłam ją na dwa talerze.
- Chcesz mnie dokarmić czy to Ray boi się zejść kiedy jego teść czyha na górze? - zapytała z zaciekawieniem.
- Nie boi się, ja mu po prostu zabroniłam wychodzić z pokoju.
- Szlaban?
- Próba uniknięcia rozlewu krwi.
Skinęła głową, a ja wyszłam ze śniadaniem.
*
- Pokażę ci nasze fryziątka! - mówiłam z entuzjazmem, gdy wraz z tatusiem udałam się do stajni.
Nie był specjalnie zainteresowany wycieczką, ale czego się nie robi dla córeczki. Kilkoma mrukliwymi komentarzami skwitował konie, które mu pokazałam. Po dziesięciu minutach zupełnie się poddałam.
- Dziecino, będę się zbierał. Mam kawał drogi.
- No dobrze... Ale masz przyjeżdżać częściej. - Pogroziłam palcem.
- Mhm, a ty jak odwiedzać mnie raz na ruski rok to jest w porządku?
Zapiął kask i odpalił motor, który wyprowadził przed garaż. Chwilę później już go nie było. Wszyscy bezpieczni.
Wróciłam do stajni, by przywitać się z Rushem. Ogier pozwolił się pogłaskać i widać było, że ma w sobie całkiem sporo energii, którą warto jakoś spożytkować. Zadowolona i nastawiona bardzo optymistycznie weszłam do siodlarni. Zabrałam stamtąd czarne siodło ujeżdżeniowe, zwykłe ogłowie (także czarne), a do tego ciemnoniebieski czaprak z pomarańczową lamówką .
Crazy znosił czyszczenie dobrze, pod warunkiem, że nie trwało więcej niż jakieś 4 minuty. Na szczęście tym razem zmieściłam się w normie i mogłam na spokojnie go sobie ubrać. Podopinałam wszystkie paski, po czym wyprowadziłam konia na korytarz, a potem na halę. Poza kilkoma przeszkodami było pusto. Sprawdziłam termometr i z zadowoleniem stwierdziłam, że pokazuje 18 stopni. Idealnie.
Wskoczyłam w siodło i ruszyliśmy stępem na troszkę luźniejszych wodzach. Po jednym okrążeniu stwierdziłam, że przydałby nam się podkład muzyczny, a więc podjechałam do radia i ustawiłam stację, która grała jakąś żwawszą piosenkę. Rush przez ten czas stał spokojnie i obserwował moje poczynania. Pogłaskałam go w nagrodę za cierpliwość i ponodnie ruszyliśmy stępem. Tym razem wodze były zebrane, a ja mocno skupiłam się na obmyślaniu trasy i ćwiczeń. Standardowo zaczęliśmy od dużych wolt w każdym narożniku i serpentyn co dwa okrążenia. Często zmienialiśmy też kierunek. Co jakiś czas zatrzymywałam ogiera i albo ruszałam po pięciu sekundach, albo prosiłam go o cofanie, co zwykle robił natychmiast. Pod siodłem był znacznie bardziej łaskawy człowiekowi i starał się jak tylko mógł. Wystarczyła lekka łydka by przyspieszył. Delikatne przeniesienie ciężaru ciała i skręt – koń skręcał. Jeździło się na nim bardzo wygodnie, przynajmniej w stępie. Tak beztrosko błąkaliśmy się po hali przez jakieś dziesięć minut. Później stwierdziłam, że czas zakłusować, więc odpowiednio zadziałałam pomocami i natychmiast ruszyliśmy kłusem. Chody tego konia poważnie przypadły mi do gustu... Nosił tak lekko i był taki sterowny, że można byłoby na nim góry zdobywać! Co jakiś czas delikatnie dociskałam łydki, by nie zwalniał. Bawiłam się wodzami, by Rush się zebrał i stało się to dość szybko. Zaangażował się i energicznie szedł na przód, ani na chwilę nie tracąc ze mną kontaktu. Mogłabym z niego nie schodzić?
Wykonaliśmy woltę (dużą, na połowę hali), ale nie wyszła nam najlepiej, więc powtórzyliśmy manewr, a kiedy po raz kolejny zaczęliśmy to samo ćwiczenie, dałam znać ogierowi, że tym razem nasz rysunek ma być ogromną ósemką. Kiedy zmieniliśmy kierunek przestałam anglezować i kolejne pięć minut wysiadywałam kłus. W tym czasie intensywnie się rozgrzewaliśmy i robiliśmy tyle zakrętów, ile tylko trafiło się ku temu okazji. Postanowiłam przejść do pracy nad płynnymi zmianami chodów. Najpierw z kłusa do stój, a później na odwrót. Rush na początku przechodził do stępa, zanim się zatrzymał, bądź zakłusował, ale z czasem zrozumiał co należy robić i zaczęło wychodzić. Poklepałam go po kolejnym udanym przejściu, a potem mocno wypchnęłam go ze stępa tak, że od razu zagalopował.
- Dobry koń! - szepnęłam głośno i uśmiechnęłam się do siebie.
Trochę przyspieszyliśmy, coby rozładować energię, a potem był już ładny, spokojny, idylliczny galopik. Poćwiczyliśmy lotną zmianę nogi. Na początku jedynie po raz na przekątnej lub na ósemce, a później próbowałam skłonić konia do robienia figury co dwa takty i wychodziło całkiem, całkiem. Trochę się wahał, ale cały czas chwaliłam go, gdy dobrze mu szło, co dodawało mu poczucia pewności. Później znowu pracowaliśmy nad płynnością przejść we wszystkich chodach. Najlepiej wychodziło mu zagalopowanie z kłusa. Tak płynnie, że czasami sama nie czułam czy to jeszcze kłus, czy już coś szybszego.
- Hej, Liv – krzyknął Ray, stojąc w półotwartych drzwiach.
Podjechałam do niego, po drodze zwalniając do kłusa.
- Przyszedł jakiś gość i twierdzi, że go zatrudniłaś – powiedział, wskazując za siebie. Przy boksach stał sympatycznie wyglądający szatyn z delikatnym zarostem.
- A no racja, na stajennego. Nie wiem czy zauważyłeś, ale mamy już ponad czterdzieści koni i ktoś je musi ogarniać.
Przyznał mi rację i uśmiechnął się na pożegnanie, po czym zamknął za sobą drzwi.
Crazy otrzepał głowę i odetchnął, więc przez chwilę postępowaliśmy by odsapnąć. Tak pokonaliśmy po jednym okrążeniu w każdą stronę, a później delikatnie go zebrałam i zakłusowałam. Wjechaliśmy na linię środkową i zatrzymaliśmy się prawie idealnie w „x”. Ukłoniłam się i zerknęłam na nogi konia. Były ustawione jak należy, więc z uśmiechem zadziałałam pomocami i wypchnęłam go do kłusa. Zareagował i poprawnie i bez chwili zwłoki ruszył do biegu. Dodałam jeszcze łydki, by nieco przyspieszył, a gdy dojechaliśmy do „C” skręciłam w prawo. Od „M” do „K” wymyśliłam sobie przekątną. Rush szedł zganaszowany i ślicznie wyciągał kopytka. Kiedy wjechaliśmy na ścianę trochę mocniej się zebrał i czujnie nastawił jedno ucho w moją stronę. Od „B” do „E” zrobiliśmy ładne półkole. Pilnowałam, by ogier odpowiednio się wygiął, co w sumie zrobił bez mojej pomocy. Dalej jechaliśmy normalnie aż do „F”, gdzie zjechałam w kierunku „X” i później z powrotem odbiliśmy do ściany, prezentując ustępowanie od łydki.
- Dobrze – pochwaliłam go.
W narożniku między „C”, a „H” wypchnęłam go do galopu. Przejście nie było najpiękniejsze, ale ujdzie... Galopowaliśmy przez chwilę, a potem wjechaliśmy na łuk „B”-”E”. Koń znowu pokazał mi, że jest bardzo elastyczny i potrafi się pięknie wyginać.
Zrobiliśmy woltę, czyli dalej pojechaliśmy sobie po łuku „E”-”B”, a następnie przeszliśmy do kłusa przy „M” i wjechaliśmy na linię środkową. Przy „A” w prawo, a przy „C” - zatrzymanie. Byłam z niego dumna, bo zrobił to prześlicznie! Potem ruszyliśmy stępem, a między „M”, a „K” - stęp swobodny. Rush nie potrafił zrobić tego dostatecznie swobodnie, ale jakoś to było. Stwierdziłam, że jak na pierwszy trening po długiej przerwie to powinno wystarczyć, więc zostaliśmy już w tym stępiku. Na luźnej wodzy dreptaliśmy sobie po całej hali, wytyczając sobie rozmaite ścieżki. Crazy co jakiś czas parskał, albo sobie wzdychał. Radio ciągle grało, więc mogłam sobie słuchać, co tam mają do powiedzenia w dziale wiadomości.
Po kilku minutach zatrzymaliśmy się niedaleko drzwi. Porządnie wyklepałam konie i przytuliłam się do niego.
- Jesteś super, wiesz?
Ba, no przecież, że wiedział. ;)
Zeskoczyłam na ziemie, poluzowałam popręg i zabrałam konia do stajni. Ktoś zamknął boks, więc chwilę siłowałam się z drzwiami i wprowadziłam Ruha do środka. Na spokojnie zdjęłam sprzęt i odwiesiłam na stelaż, po czym wyciągnęłam z kieszeni kilka cukierków i podałam siwemu. Jeszcze trochę go poklepałam, bo tego nigdy za wiele i wyszłam.
W siodlarni spotkałam Friday i Aidena, którzy porządkowali ochraniacze. Hmm, za kilka dni walentynki, może by tak pomóc amorkowi i coś zadziałać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz