14 lutego 2015

Waleńtynki

Haha, u nas w stajni w Walentynki wszyscy płaczą... ;D
Jeny... to w ogóle wyszło tak dziwnie... Może lepiej tego nie czytajcie, co? Ale dodaje, bo jednak męczyłam się od wczoraj, a i pewnie informacje kluczowe dla "fabuły" się tutaj znalazły. Dzięki Milandres za wsparcie ;P


Każdy poranek jest trudny, bo jednak w końcu trzeba zwlec się z łóżka. Niezależnie od tego czy była to godzina 6, czy 12 – ja i tak wolałam zostać pod ciepłą kołderką. Jednak tym razem całe to wstawanie okazało się milsze iż zazwyczaj z powodu małego, udekorowanego kokardą pudełeczka leżącego na poduszce obok. Uśmiechnęłam się i natychmiast odpakowałam prezent. Po chwili miałam już w łapkach małą karteczkę od Raya z napisem: „Dzień dobry, śpiochu :) Wracam po południu i przywiozę fajne filmy. Kocham Cię”. Na dole znajdowało się koślawo narysowane serduszko.

Wzięłam prysznic i założyłam jakieś ubrania rozwalone na krześle, po czym zeszłam na dół jeszcze z mokrymi włosami. Zerknęłam na zegar w kuchni, który wskazywał 10:49 i przywitałam się z Vienne. Dziewczyna siedziała przy stole z książką kucharską.
- Czego szukasz?
- Hmm, inspiracji na kolację... - odparła cicho.
- Czyli planujesz coś...? - popatrzyłam na nią podejrzliwie, siadając naprzeciwko.
- Po prostu chcemy zjeść coś dobrego, później w coś pogramy, no nie wiem...
- No ale jakie „zjeMY”, „pograMY”? - dopytywałam się niecierpliwie.
- Samotne serca – odpowiedziała z teatralnym westchnieniem i uśmiechnęła się. - Muszę lecieć na trening z Charmah, na razie.
- Pa..
Sprawdziłam lodówkę. Nie znalazłam tam nic interesującego, więc zrobiłam sobie kanapkę i zjadłam ją w salonie na kanapie, owinięta w mięciutki kocyk. Telewizor ryknął, gdy przerwali film, by nadać reklamy. Zmęczona moimi dotychczasowymi osiągnięciami rozłożyłam się na poduszkach. Nie miałam ochoty na robienie czegokolwiek. Wolny dzień należy się każdemu...

*

Friday przerzuciła kupę siana do żłobu w boksie Leviathana i pogłaskała konia po pyszczku. Zadowolony siwek trącił ją chrapami i przytulił się.
- Jesteś niemożliwie uroczy – powiedziała, wyjmując z kieszeni cukierka.
Na pożegnanie poklepała go po szyi i wyszła na korytarz zamykając drzwi. Zaraz potem usłyszała szybkie kroki – rozanielona Valentine wbiegła do stajni i nagle zatrzymała się, widząc, że nie jest sama. Fri uśmiechnęła się, krzyżując ręce. Zauważyła różową kartkę z dłoniach koleżanki.
- Pochwal się co tam masz – powiedziała miłym tonem.
- Nieee, chyba nie.
Brunetka zmierzyła ją spojrzeniem znaczącym tyle co „no mów, nie mam całego dnia” i oparła się o ścianę. Val po chwili wahania doskoczyła do niej i podała walentynkową kartkę z dwuwersowym, autorskim wierszykiem i podpisem.
- Feliks ci to dał? No proszę...
Radośnie pisnęła i uciekła, zabierając swój prezent. Fri wywróciła oczami i westchnęła odwracając się do Leviathana.

Tymczasem Megan przejęła dowództwo w domowym zaciszu i wymachując drewnianą chochlą rozdzielała zadania. Wysłała Aidena i Nikolasa na zakupy, a resztę zagoniła do sprzątania i dekorowania domu lub do stajni, gdzie mieli zająć się końmi. Później wraz ze Sky, która wróciła ze szkoły zajęła się wycinaniem serduszek.
Ruska przerzucała kolejne kanały, cichutko nasłuchując co dzieje się za oparciem kanapy. Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe i stanęła w nich Friday, Meg od razu wymierzyła w nią łyżką.
- Zajmiesz się pieczeniem babeczek, kochanie – powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu, jednak na brunetce nie zrobiło to żadnego wrażenia. Zdjęła kurtkę, buty i udała się do salonu bez słowa.
- Komuś nie dopisuje humorek - syknęła za nią Megan.
Fri usiadła na fotelu, a Rus przyjrzała się jej badawczo.
- Co jest? - zapytała.
- Chyba też potrzebuję kocyka – powiedziała smutno.
- Ojej... Chodź, podzielę się – rozłożyła ręce, chcąc przytulić przyjaciółkę, ale ona udała się do komody i wyjęła najgrubszy koc, jaki zdołała znaleźć, po czym wróciła na swój fotel. - Czemu ci smutno? - zapytała.
- Nie jest mi smutno – prychnęła, nie spuszczając oczu z ekranu, chociaż najnowszy odcinek Mentalisty w ogóle jej nie interesował.
- Jesteś zła na coś? Lub na kogoś? Powiedź kogo, dopadniemy gnoja.
- Ruska, daj sobie spokój. Nie jest mi smutno i nie jestem zła. Jestem zmęczona po treningu i tyle.
- Okey, okey... Chciałam pomóc....

Godzinę później w domu zrobiło się jeszcze głośniej przez przywiezione zakupy i włączone na cały regulator radio. Even postanowił pobawić się w DJ'a zmieniając stację co kilka sekund i bez przerwy dłubiąc przy pokrętle głośności.
- Zaraz go zabiję – wycedziła Fri, niebezpiecznie mierząc wzrokiem szatyna, który napotkawszy to spojrzenie nieco się wystraszył. Zaprzestał wszelkiego didżejowania, pogłaskał radio i w ułamku sekundy wybiegł poza pole rażenia.
Krótko po tym stwierdziła, że woli siedzieć u siebie i zejdzie dopiero na kolację. Chociaż i tak niczego nie obiecuje. Natomiast Ruska dopiero o 15:30 zdecydowała się na pożegnanie z kanapą. Na krótko wyszła do stajni, by przywitać się z końmi i trochę pomarudzić na brak treningów. Kiedy wróciła do domu uznała, że już czas na odzianie się stosownie do okazji, toteż rączo pobieżyła do swojego pokoju w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji na wieczór.

Vienne uniosła pokrywę garnka i przyjrzała się gulaszowi.
- To powinno tak wyglądać? - zapytała Emilie, zerkająca jej przez ramie.
- Właściwie... nie wiem... Spróbuj! - Podała koleżance łyżkę.
- Żartujesz?! Przetestujmy to na kimś innym... - Dyskretnie powiodła wzrokiem po osobach szykujących stół. - Dajmy to Kyle'owi...
Vi pospiesznie nałożyła trochę na talerzyk i dołączyła do niego widelec. Zawołały chłopaka, który nie pytając o powód przedpremiery nowego dania, natychmiast zabrał się do jedzenia. Dziewczyny przyglądały mu się w skupieniu, co w końcu zauważył i z pełnymi ustami zapytał „no co?”.
- Nic, nic. Jedź sobie...
Zachichotały i wygoniły go ze swojego terytorium. Pół godziny później wrócił Ray, który po drodze sprowadził Avery'ego ze stajni. Jako, że kolacja była już prawie gotowa, obydwoje zostali na dole by zająć sobie miejsca przy stole. , jednak nie widząc Ruski, Rayan zdecydował się pójść na górę i przy okazji zostawić swoje rzeczy. Kiedy wszedł do pokoju zauważył zapalone światło w łazience, więc tylko zapukał, mówiąc, że już wrócił. Położył torbę pod szafą i rzucił się na łóżko z ciężkim westchnięciem. To był ciężki dzień.
Wtedy zadzwonił jej telefon. Wiedząc, że i tak go nie usłyszy, przez lejącą się z prysznica wodę, podniósł komórkę z szafki nocnej i zerknął na wyświetlacz. Nieznany numer...
- Halo? - mruknął od niechcenia.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Ray przez chwilę rozważał rozłączenie się, ale wówczas jakiś słaby, kobiecy głos przywitał się z nim uprzejmym „Dobry wieczór”.
- Przepraszam, że przeszkadzam... Czy to numer pani Livii Bonnet...? - kontynuowała.
- Teraz już Livii Stark, o co chodzi? Mam coś przekazać?
- Ale... kim pan jest?
- Jej mężem, proszę powiedzieć o co chodzi.
- Oh, no dobrze. Nazywam się Rosemarie Flynn, proszę jej powiedzieć, żeby oddzwoniła do mnie na ten numer. To bardzo ważne, chodzi o jej córkę . Musimy porozmawiać jak najszybciej.
Zanim zdążył zapytać co Sky zrobiła tym razem, kobieta odłożyła słuchawkę. Ray rzucił telefon gdzieś w nogi łóżka i na chwilę przymknął oczy. Kiedy otworzył je ponownie zauważył Ruskę w czarnej sukience, dobierającą kolczyki i mimowolnie się uśmiechnął.
- Cześć, księżniczko.
- Przepraszam, ale nie mogę odwzajemnić się „księciem”. Wyglądasz bardziej jak bezdomny. - Wytknęła język.
- Dzwoniła jakaś baba i mówiła, że musi z tobą pilnie porozmawiać o twojej córce... - odparł, ignorując komentarz.
- Jak coś nabroi to jest moja córka, tak? - Uniosła brew, nie odrywając wzroku od zawartości szkatułki.
- Tak powiedziała. Twoja. Tylko cytuję.
- No dobrze, ale kim jest ta „baba”?
- Eee... Rosalie? Nie, nie – Rosemarie Flynn.
Ruska zastygła w bezruchu, zauważył to i zainteresował się jej dziwną reakcją. Niespokojnie drgnęła i bardzo powoli złapała się komody.
- Rus? Co jest? - Podniósł się na łokciu i popatrzył na nią z niepewnością.
Zerknęła na niego, siląc się na uśmiech.
- Nic. Zrób coś ze sobą, ja zejdę już na dół...
Widząc jej bladą twarz nie zgodził się, podszedł do niej i złapał za rękę.
- Co się dzieje? Kim jest ta Rosemarie?
- Nie ważne, nie wiem, pewnie jakaś nawiedzona matka ze szkoły Sky czy ktoś taki.
Unikała jego spojrzenia, co jeszcze bardziej umocniło go w przekonaniu, że coś jest nie tak. Cicho westchnął i przytulił ją.
- Powiedź mi co się dzieje...
Kiedy ponownie na nią popatrzył zdał sobie sprawę, że z trudem powstrzymuje łzy. W końcu nie wytrzymała i pozwoliła im spływać po policzkach.
- Przepraszam, nie powiedziałam ci... Przepraszam... - mówiła cicho, ledwo wypowiadając kolejne słowa.
- Ale o czym, Rus? Zaczynasz mnie przerażać, co się stało?
Wcale nie chciała o niczym mówić, ale chyba nie miała innego wyjścia. Zauważył to wahanie i pogłaskał ją po policzku, by dodać jej otuchy.
- Obiecaj, że nie będziesz zły, nie możesz być...
- Obiecuję – powiedział szybko. - Chcę pomóc.
- Wcale nie chodziło o Sky... - odparła ostrożnie.
- Jak to? Co masz na myśli...
- Wiesz co mam na myśli, nie każ mi mówić o wszystkim tak dosłownie...
Popatrzył na nią z dziwnym uczuciem. Przez chwilę analizował jej słowa i wszystkie dane jakie posiadał. W końcu odważył się przedstawić wynik swoich przemyśleń.
- Masz córkę... Córkę o której nie miałem pojęcia? Jak? Kiedy? No i... nie zamierzałaś mi o tym powiedzieć, prawda? Gdyby nie to, że odebrałem ten telefon, nigdy bym się nie dowiedział...
Opuściła wzrok i nerwowo miętosiła w dłoniach rąbek sukienki. Z jednej strony nie czuła się dobrze rozmawiając o tym, ale z drugiej... w końcu się dowiedział. Nie było już tajemnicy.
- Rus... Nie jestem zły, ale muszę się dowiedzieć więcej. Dlaczego ona do ciebie dzwoniła?
- Nie wiem... Boję się...
Przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- Będzie dobrze – szepnął. - Musisz do niej oddzwonić. Kim ona jest? W sensie... kim jest dla niej?
- Rosemarie jest jej mamą – powiedziała z delikatnym uśmiechem. - Została nią prawie pięć lat temu...
- Pięć lat?... - Zamyślił się na chwilę, a ona w ciszy czekała na jego reakcję. - Pięć lat temu byliśmy razem. W Los Angeles.
- No tak... A potem każdy poszedł w swoją stronę.
- No dobra, zapytam wprost... Ona jest NASZĄ córką?
Pokiwała głową, patrząc na czubki swoich butów. Nie wiedział co powinien o tym myśleć. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, odbierając jakiś głupi telefon. Szybko jednak stwierdził, że nie może tracić głowy.
- Musisz do niej zadzwonić.
- Nie wiem dlaczego chce ze mną rozmawiać, nie wiem czy ja chcę wiedzieć cokolwiek...
- Rusi, no dalej. Chcesz wiedzieć.
Po krótkiej chwili zabrała telefon z łóżka, stanęła przy oknie i znalazła numer w spisie połączeń. Zawahała się tuz przed naciśnięciem zielonej słuchawki, ale wkrótce zrobiła to i z napięciem wsłuchiwała się w głośne pikanie.
- Cieszę się, że dzwonisz – powiedział słaby głos w słuchawce. - Musimy koniecznie porozmawiać. Czy jesteś teraz w Stanach?
- Nie, przeprowadziłam się... Rosemarie, nigdy nie próbowałaś się ze mną skontaktować...'
- To chyba nie jest rozmowa na telefon, ale w takim wypadku, nie mam wyjścia.
- Jakim wypadku?...
- Nie chcę żeby Remy trafiła do domu dziecka albo została zabrana przez obcych ludzi... - odparła z trudem.
- Nazwałaś ją Remy...? - Uśmiechnęła się.
- Ona wie o tobie. Powiedziałam jej wszystko.
- Ale...
- Posłuchaj... jestem w szpitalu w Bostonie, ale lekarze i tak nie mogą już nic dla mnie zrobić. Mój mąż zginął w wypadku dwa lata temu, a nie mamy rodziny, która mogłaby się zaopiekować małą. Pomyślałam o tobie. Minęło dużo czasu...
- Nie wiem co powiedzieć... Strasznie mi przykro, na pewno nie ma już nic co mogłoby ci pomóc?...
- Kochanie, nie wynaleziono lekarstwa na raka. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz zdecydować szybko. Remy jest teraz z kimś z pracowników, ale nie mogą się nią zajmować wiecznie.
- Kiedy mam oddzwonić?
- Jak najszybciej, ale proszę... przemyśl to. To dla mnie bardzo ważne. Dla niej też.
- Jutro. Dostaniesz odpowiedź jutro.
- Wyślę ci jej zdjęcie, może pomoże ci w podjęciu decyzji. Czekam na twój telefon, dobranoc.
- Dobranoc...
Rosemarie rozłączyła się, a Ruska oszołomiona wiadomościami usiadła na podłodze pod ścianą. Ray usadowił się obok i przytulił ją.
- Chcę żebym... żebym się nią zaopiekowała. Rosemarie jest chora...
Wtedy przyszedł sms. Zerknęła na ekran i widniejące tam zdjęcie uśmiechniętej czterolatki.
- Co o tym myślisz?... - zapytała nieśmiało.
- Szczerze? Nie mam pojęcia, ale chyba powinniśmy wziąć się w garść i zająć się nią...
- Nie ma nikogo oprócz Rosemarie. Może lubi konie?...
- Jestem pewien. - Pocałował ją.
- Może zadzwonię już teraz? Żeby się nie martwiła?
Pokiwał głową.
Kobieta po drugiej stronie słuchawki odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Powiem komu trzeba, dowiecie się kiedy możecie ją zobaczyć. Dziękuję, że zgodziliście się nią zająć. To dla nas dużo znaczy.
Tego wieczoru musieli jeszcze odbyć długą, szczerą rozmowę. O zejściu na walentynkową kolację nie było mowy.

*

Friday w końcu zdecydowała się zejść na dół. Stanęła w progu jadalni i omiotła spojrzeniem kilkuosobowy tłumek, siedzący przy stole z czerwonym obrusem obsypanym małymi serduszkami wyciętymi z kolorowego papieru. Avery poklepał miejsce obok siebie, więc podeszła tam i usiała, wcale jeszcze nie będąc przekonaną, że powinna tam być.
- Rozchmurz się, słoneczko – powiedział Av, nakładając jej na talerz trochę gulaszu. - Musisz spróbować, nasze śliczne kuchareczki długo nad tym pracowały. - Uśmiechnął się do Vienne i Em, który natychmiast oblały się rumieńcem.
- A mogłam zostać w swoim pokoju...
- Nie, nie mogłaś, zrobilibyśmy szturm i wyciągnęli cię stamtąd siłą. No już, parę razy w roku możesz się trochę uspołecznić.
- Wsuwajcie szybko, bo chcemy podać deser! - ponagliła towarzystwo Megan.
Stwierdzili, że deser jest najważniejszą częścią, więc solidnie przyłożyli się do prośby Meg. Po kilku minutach na talerzach i na stole było już pusto. Val i Feliks udali się do kuchni, by przynieść pucharki ze świeżymi owocami i bitą śmietaną obsypaną czekoladowymi wiórkami.
Kiedy skończyli, najzwyczajniej w świecie rozeszli się by pogadać z przyjaciółmi, pooglądać telewizję lub pograć w karty. Friday siedziała na swoim fotelu z lampką wina, przysłuchując się licznych historii Anity o jej nieudanych związkach. Po raz kolejny tego wieczoru sięgnęła po butelkę z czerwonym trunkiem i dolała sobie do kieliszka. Pięć minut później zdecydowała, że nie wytrzyma w tym towarzystwie ani sekundy później i zabierając resztki wina udała się w kierunku schodów. Ktoś złapał ja za ramię, więc odwróciła się z zamiarem wymierzenia mocnego ciosu, jednak powstrzymała się, widząc Avery'ego. Chłopak popatrzył na nią z politowaniem i skrzyżował ręce.
- Ładnie to tak? Ile wypiłaś, koleżanko?
- Nie twój interes – mruknęła, kontynuując podróż do swojego pokoju.
- Odprowadzę cię, bo mi się jeszcze zgubisz...
W tym momencie popchnęła go na ścianę.
- Przestań to robić!... - warknęła, a potem nagle zamilkła, uświadamiając sobie, że nie powinna tak reagować. - Przepraszam... - dodała cicho i resztę drogi pokonała biegiem.
Avery odprowadził ją wzrokiem, a później wziął głęboki oddech i udał się do jej pokoju. Zapukał, ale nie odpowiedziała, więc wszedł do środka. Zagrzebała się w kilku kocach na łóżku i przytulając się do wielkiego miśka oglądała reklamy w telewizji. Uśmiechnął się i położył obok.
- Na osiemnastym kanale lecą Power Rengers – oznajmił.
- Wolę to.
Głośno westchnął i pokiwał głową patrząc na ekran.
- Ci ludzie zachowują się jakby parzenie herbaty było najlepszą rzeczą jaką kiedykolwiek robili... - odparł po chwili.
- Może tak jest.
- Ta, wychodzi na to, że każdy może być szczęśliwy. Trzeba tylko pobiec do kuchni, nastawić wodę i tak dalej... Potem możesz być z siebie dumna.
- To ma jakiś drugie dno czy przyszedłeś marudzić o herbacie?
- Nie, patrz, zaczęła się reklama proszku do prania. To też ciekawy temat do dyskusji.
Wywróciła oczami i gniewnie rzuciła go miśkiem. Znalazł mniejszą poduszkę i nie pozostał jej dłużny. Chcą poprawić jej humor wykorzystał jej słabość i zaczął ją łaskotać. Natychmiast wybuchnęła śmiechem, próbowała się wyrwać, ale to nie było takie proste. W końcu nie miała już sił i chichotała machając na oślep rękoma.
- No już, już! - krzyknęła ze śmiechem. - Proszek i herbata są super!
- No. Zapamiętaj to sobie. - Uśmiechnął się, złażąc z niej.
Po chwili ciszy obydwoje parsknęli, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Friday podniosła się na łokciu, chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnowała i opadła na porozrzucane na kołdrze poduszki. Zauważył to, więc sam nieco się podniósł i popatrzył na nią pytająco.
- Nic... - powiedziała, gapiąc się w sufit.
- Czemu masz dziś taki parszywy humor? Ktoś umarł?
- To nie to...
- Więc...co?
- Nieważne...
Westchnął.
- Typowa z ciebie babka, Fri.
- Tiaaa, właśnie.
Głosy w telewizorze zamilkły w tym samym momencie, w którym zgasiło się światło.
- Prąd... Nadal boisz się ciemności? – zapytał Avery, odnajdując dłoń Friday. Objął ją ramieniem.
Dziewczyna kierowana czymś, czego nie rozumiała zbliżyła się do niego i pocałowała go. Poczuła się cudownie, ale trwało to jedynie kilka sekund, później jak grom z jasnego nieba spadł na nią strach i zawstydzenie, włączyły się lampy, a ona przestraszona odskoczyła i pobiegła do drzwi.
Av na pewno się tego nie spodziewał. Instynktownie rzucił się za nią i złapał tuż przy wyjściu. Popatrzył jej w oczy, wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać i nie musiał długo czekać, bo pierwsze łzy spłynęły po jej czerwonych policzkach już po sekundzie.
- Przepraszam, nie powinnam – wydukała, wciskając się w kąt.
- Hej... - szepnął uspokajająco i delikatnie wytarł jej twarz.
Zmniejszył dzielący ich dystans o kilka kolejnych centymetrów, założył kilka czarnych kosmyków za ucho dziewczyny, odsłaniając jej oczy.
- Powinnaś, kochanie – dodał, lekko się uśmiechając.
Popatrzyła na niego z zaskoczeniem, ale zanim zdążyła zapytać o cokolwiek, czy wyjaśnić to, co zrobiła, złożył na jej ustach pocałunek. Objął ją, przyciągając do siebie, a potem ostrożnie musnął jej policzek.
- To cholernie świetne uczucie móc cię w końcu pocałować – wyznał, szepcząc jej do ucha. Uśmiechnęła się, opuszczając wzrok.
- Bałam się, że wszystko zepsuję...
- Ja też – odparł ze śmiechem. - Kocham cię... – dodał już poważniej.
Spotkała jego wzrok i wiedziała, że już wszystko będzie dobrze. Przytuliła się do niego z całej siły.
- Ja ciebie też.

2 komentarze:

  1. Takie słodkie! *U*
    A Milka lubi słodkie rzeczy! :D
    Tylko.. MILANDRES!!!
    Wiesz.., że mam to imię tylko dlatego, że pewna Patrycja kazała mi mieć tak na pełne imię :P
    GRRRRRRRRR!
    Friday i ten A... coś tam <3 !!!!! Nawet nie wiem który to ale spoko :D
    A ja wiedziałam kto to Remy! Buahahahahha! :D
    Ale Ray'a jakoś nadal nie lubię. Dziwny gość :D
    Wiesz, że mi PNŚ popsuło walentynki ale mogę powiedzieć, że chociaz na koniec dnia ale tymi je poprawiłaś!
    SUPERRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR!
    <3 <3 <3
    MM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu nie lubisz Ray'a... Raz mówiłaś, że chyba jednak jest spoko, a teraz znowu... ;P ;D
      "A... coś tam" jest rozbrajające ;D Sprawdź sobie, kochana, w załodze i zapisz w notatniczku imię, co Ty na to? ;D
      Strasznie dziękuję za tak miłe słowa, pogryzłam długopis, tak się martwiłam co o tym sądzisz! ;D
      Dzięki, dzięki, dzięki! :*

      Usuń