Imię konia: Evil Evolution
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: skoki kl. L
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: -
Wślizgnęłam się do stajni, licząc na to, że nie zostanę zauważona przez Amelię. Była miła i w ogóle, ale miałam wrażenie, że została tu przysłana by pisać o mnie raporty, więc wolałam jej unikać. Weszłam ze szczotkami do boksu Evil Evolution. Klaczka na początku mnie nie poznała i stuliła uszy, ale szybko wyczuła znajomy zapach i złagodniała.
Zaczęłam ją czyścić, a że nie była jakoś specjalnie brudna to poszło mi raz dwa. Nie planowałam dziś treningu, ale skoro koń już błyszczy to w sumie... czemu nie? Wyszłam do siodlarni i wzięłam brązowe siodło skokowe, zwykłe brązowe ogłowie, puchową podkładkę i pełny czaprak w kolorowe gwiazdki. Ubrałam ją na spokojnie, dopięłam wszystkie paski, powsadzałam końcówki w szlufki żeby nic nie odstawało i pogłaskałam Evil po szyi.
Chwilę później dreptałyśmy już korytarzem w stronę hali. W środku było pusto, bo jazdy zaczynały się dopiero za godzinę. Zauważyłam, że przeszkody są maskarycznie wysokie, więc trzymając końcówkę wodzy, opuściłam belki. Dwie przeszkody całkiem rozbroiłam, robiąc z belek drążki. Reszta to były krzyżaczki, stacjonaty i oksery o maksymalnej wysokości 80 cm.
Podciągnęłam popręg i wsiadłam na konia, który niezwłocznie ruszył żwawym stępem, jakby się za nim paliło. Zatrzymałam ją i poprawiłam puśliska, po czym delikatnie ścisnęłam ją łydkami i wypchnęłam. Evil ruszyła już wolniej.
Po wykonaniu jednego, pełnego okrążenia dla relaksu, zebrałam wodze i nieco zwiększyłam tempo. Zaczęłyśmy też manewrować między przeszkodami, robiłyśmy duże wolty i przekątne. Evil była sztywna i średnio chciało się jej wykonywać te wszystkie ćwiczenia, ale póki co potrafiłam ją do tego przekonać. W stępie poruszała się opornie i wyraźnie nie podobało jej się to, że musi pracować. Cierpliwie znosiłam jej humorki i wyrywanie wodzy, oraz upartość. Zwykle ożywiała się przy kłusie i przeszkodach.
Po kolejnej dużej wolcie zaczęłam myśleć nad serpentyną. Na początku brzuszki były duże, o łagodnych łukach. Z każdym kolejnym powtórzeniem klacz musiała się bardziej wyginać, a ja pilnowałam by robiła to odpowiednio. Wprowadziłyśmy także półwolty i w sumie zmieniałyśmy kierunek bardzo często. Nie dopuszczałam do tego, by Evil się znudziła, bo wtedy już w ogóle nie dałabym jej rady.
Przejechałyśmy także przez drążki. Za pierwszym razem to była porażka, ponieważ Evo szła zupełnie rozlazła i uparcie uderzała kopytami o każdą belkę. No ale udało mi się ją przekonać, że będzie lepiej i ładniej, jeśli zechce podnieść swe cudne kopyta nieco wyżej. Dostała mocny impuls i cały czas działałam łydkami, dzięki czemu poszło znacznie lepiej.
Zakłusowałyśmy niedługo po tym. Evil czując co chcę zrobić, wystrzeliła przed siebie kłusem rodem z wyścigów kłusaków i przez chwilę nie pozwalała się zwolnić. Wkrótce jednak oddała mi ster i łaskawie skróciła chód. Przejechałyśmy okrążenie wolnym kłusikiem wysiadywanym, a później zaczęłam anglezować i poprosiłam ją o szybsze tempo kłusa pośredniego. Była grzeczna i wyczułam, że podchodzi do jazdy nieco chętniej. Kilka razy zmieniłyśmy kierunek przez przekątną, a później doszły wolty i półwolty. Z moimi drobnymi sugestiami Evil szła sprężystym, efektownym krokiem. Powoli pracowałam nad zebraniem jej. Przejechałyśmy także jakieś dwie serpentyny. Chwaliłam ją gdy zrobiła coś dobrze, dzięki czemu sama zaczęła szukać ze mną kontaktu i wczuwała się w swoją rolę. Fajnie zaangażowała zad, zganaszowała się i uelastyczniła.
Najechałyśmy na drążki. Pilnowałam, by utrzymywała zdecydowany ruch na przód oraz żeby nie przyszło jej do głowy przejście bokiem. Ale nie, Evil spełniła moje oczekiwania i pojechała środeczkiem, nie pukając w drewna ani razu. Poklepałam ją i po wykonaniu dużej wolty i przekątnej najechałyśmy to samo z drugiego najazdu. Poszło nam równie dobrze, kara się rozkręcała.
Przyszedł czas na zagalopowanie. Przeczuwałam, że spotkam się z niekontrolowanym wybuchem energii, no i tak też się stało. Dzida na pół hali, a potem jeszcze slalom między przeszkodami upiększony serią bryków i machanie głową dla lepszego efektu. Ale dałam radę! Utrzymałam się i od razu po wszystkim zebrałam wodze i gdy zwolniła do kłusa zagalopowałam, utrzymując wolne tempo. Ustawiłam ją sobie jak trzeba i chyba wszystko wróciło już do normy. Evil sobie westchnęła i na nowo zaczęła pracować.
Zjechałam na duże koło by zminimalizować jej chęci do buntów. Galopowałyśmy sobie, pracując nad wygięciem całego ciała i zebraniem. Szło jej nieźle, chociaż nie idealnie. Zmieniłyśmy kierunek poprzez lotną zmianę nogi na "ósemce". Wyszło ładnie. Galop na drugą stronę wyglądał nieco gorzej, a przynajmniej na początku. Później Evil trochę bardziej się rozluźniła i zaczęła ładniej pracować. Po jakimś czasie zjechałyśmy na pierwszy ślad, gdzie trochę przyspieszyłam. Wykonałyśmy po jednym pełnym okrążeniu w obydwu kierunkach, zmieniając stronę znowu poprzez lotną, ale tym razem na przekątnej. Evil zrobiła to tak sobie, dlatego później powtórzyłam ćwiczenie, ale i tym razem poszło średnio. Odpuściłam jej i na chwilę zwolniłam do kłusa.
Postanowiłam, że naszą pierwszą przeszkodą będzie zielony krzyżaczek. Najechałyśmy na niego z kłusa i w kłusie miałyśmy go przeskoczyć, ale nie dałam rady utrzymać konia, który zaczął się wyrywać do galopu. Skok był zupełnie nieudany i zły... Ponowiłam próbę, tym razem stosując półparadę jakiś czas przed przeszkodą i dawałam klaczy bardziej wyraźne sygnały. Uznała, że warto spróbować skoczyć to z kłusa i ładnie wybiła się, by po chwili wylądować. Zrobiła to lekko i z gracją, więc od razu ją pochwaliłam.
Dopiero wtedy pozwoliłam jej zagalopować, toteż radośnie machnęła głową, ale szybko skoncentrowała się na moich planach. A plany wyglądały tak, że chciałam skoczyć stacjonatę. Mocno pilnowałam jej by nie zaczęła pędzić i chyba nawet się udało. Co prawda przyspieszyła, ale lekko i cały czas była pod kontrolą. Łydki przed wybiciem i hop! Poradziła sobie ładnie, wyciągnęła łebek do przodu. Poklepałam ją zaraz po wylądowaniu i nie tracąc dobrego nastawienia poprowadziłam ją na niskiego oksera. Przyjęła tę wiadomość z radością, przez co na chwilę znowu się wyrwała, ale zdążyłam ją uspokoić jeszcze na długo przed skokiem. Dodałam silny impuls, pilnowałam by nie uciekła na bok, a po wybiciu pozwoliłam jej wyciągnąć głowę.
Nie chciałam jej dziś przemęczać, no i kończył nam się czas, więc zaplanowałam jeszcze tylko sześć przeszkód. Miałam zamiar skupić się na dokładności. Cały czas starałam się dawać klaczy jak najjaśniejsze wygnały i sugerowałam jej, co należy robić. Evil mile mnie zaskakiwała i rzeczywiście słuchała, a potem wykonywała polecenia. Co prawda nic nie było idealne, ale Evil miała kilkumiesięczną przerwę od normalnych treningów, więc byłam w stanie jej to wybaczyć. Najechałyśmy na szereg złożony z dwóch stacjonat. Kara lekko przyspieszyła, ale wystarczyło, że lekko się odchyliłam i delikatnie zebrałam wodze, lekko dociskając łydki, by natychmiast zwolniła galop. Impuls w odpowiednim momencie i ładnie wybiła się przed przeszkodą. Trzy foule i znowu! Lubiła skakać i robiła to poprawnie technicznie. Jeśli chodzi o wygodę to także byłam zadowolona, bo nie wybijało mnie z siodła ani nic. Wszystko przebiegało płynnie.
Przejechałyśmy przez połowę hali, aby dostać się do oksera. Najazd był taki sobie, bo nie upilnowałam jej i zamiast przez środek, klacz skoczyła tuż przy lewym stojaku - zawadziłam strzemieniem. Trochę ją to zdezorientowało, a musiałyśmy wykonać dość ostry zakręt z lotną zmianę nogi, ale to podziałało raczej jak ćwiczenie uspokajające i Evil była po tym Jeszcze bardziej sterowna. Co prawda udzieliło jej się lekkie ADHD i chciała pędzić na złamanie karku, ale dawałam sobie z nią radę. Przed nami pojawił się krzyżak. Klacz skoczyła go jak metrową stacjonatę, ale skończyło się dobrze. Później trochę się ogarnęła i pozwoliła mi prowadzić. Najechałyśmy na oksera tuż przy ścianie, a jakiś czas za nim znajdowała się stacjonata. Tak jak pierwsza przeszkoda poszła raczej średnio, tak z drugą nie miałyśmy żadnych problemów. Przejechałyśmy sobie całe okrążenie galopikiem na nieco luźniejszej wodzy, co bardzo spodobało się karej, a zaraz po tym delikatnie zebrałam wodze i po wykonaniu wolty na otrzeźwienie umysłu, najechałyśmy na okserka. Tym razem był nieco wyższy, więc mocno się skupiłyśmy. Docisnęłam łydki i cmoknęłam, a klacz ambitnie wybiła się z ziemi i przesadziła przeszkodę w pięknym stylu. Pokazała jaka jest silna i zdolna, nie mogłam jej nie pochwalić. Przed nami został jedynie krzyżaczek, toteż już na spokojnie sobie na niego najechałyśmy. Bez przebojów, bez szaleństwa - hop, i po sprawie. Wyklepałam ją, a później zwolniłam do kłusa. W kłusie też ja wyklepałam, bo byłam tak strasznie, strasznie dumna!
Błąkałyśmy się po hali dobre pięć minut, a potem zwolniłam do stępa. Klacz głośno odetchnęła i parsknęła. Po kilku minutach stępa swobodnego zatrzymałam konia przy wejściu i zeskoczyłam na ziemie. Poluźniłam popręg, przerzuciłam wodze przez głowę i zaprowadziłam ją do boksu. Widać było, że nie ma kondycji, ale się kochana jeszcze wyrobi. Dałam jej kilka cukierków, które miałam w kieszeni, a potem jeszcze trochę ją pomiziałam i wyszłam, by odnieść sprzęt do siodlarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz