Imię konia: Blue Graffiti
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: skoki
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Ray, Chris, Avery, Anita, Friday
Siedzieliśmy
sobie ładnie w kuchni przy śniadaniu.
- Moja
mała biedroneczko... - zanucił Avery, wchodząc do pomieszczenia,
zwracając na siebie zaledwie sekundową uwagę zebranych.
Niezadowolony
z tak krótkiego występu westchnął siadając między Fri, a
Anitą, która zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, przeżuwając
kawałek sałaty, co wyglądało dość komicznie.
Po
dwudziestu minutach rozeszliśmy się w swoje strony. W moją podążał
akurat Ray, który znienacka objął mnie i pocałował w
policzek. Jednocześnie złapał mnie za rękę, wiedząc, że jeśli
tego nie zrobi to porządnie oberwie.
- Nie
skradaj się – mruknęłam, udając wkurzoną.
- Gdzie
tak pędzisz? - zagadnął.
- Wiesz,
chyba wezmę Blue na skoki. I jemu i mnie się przyda.
Skinął
głową i odprowadził mnie aż do samego boksu. Później
musiał się zająć rozładowywaniem siana, które sąsiad
przywiózł ciągnikiem.
Przywitałam
się w z ogierem, który jak zawsze przyjaźnie wysunął głowę
ze swojego mieszkanka i podsunął pyszczek do głaskania. Niestety
nie miałam dla niego nic dobrego, ale mizianie najwyraźniej
wystarczyło. Szybko udałam się do siodlarni, gdzie chwilę
wybierałam sprzęt. Ciemnobrązowe siodło skokowe z czarnymi
poduszkami kolanowymi, brązowe, zwykłe ogłowie, a do tego brązowe
ochraniacze i jasnobeżowy czaprak oraz mięciutką podkładkę. Wróciłam do konia i zaczęłam
go czyścić. W międzyczasie zerknęłam na zegarek, który
wskazywał 9:07. Już kilka minut później zakładałam
sprzęt, a kolejnych kilka później – wyprowadziłam
Graffiti'ego ze stajni. Na hali było zupełnie i pusto i co
gorsza... zupełnie zimno. Szybko włączyłam ogrzewanie, zapaliłam
też światła. Na szczęście były tam rozstawione przeszkody,
które na oko nie były wyższe niż 70 cm. Podciągnęłam
popręg i sprawnie wsiadłam.
Koń
był pełen energii, co bardzo mnie ucieszyło. Będzie się nam
bardzo dobrze pracowało, a przynajmniej taką miałam nadzieję. W
życiu niczego nie można być pewnym – tak mówią. Blue
szedł na długiej wodzy dość szybkim stępem. Ani nie zwalniał,
ani nie przyspieszał. Znalazł sobie fajne tempo i trzymał się go.
Nie musiałam go nawet specjalnie pilnować. Po odprężającym
spacerku dookoła hali zebrałam wodze i zaczęliśmy przykładać
się trochę bardziej. Należało się trochę powyginać, toteż
przystąpiliśmy do wykonywania wolt i serpentyn. Blue był jeszcze
mocno sztywny, ale pracowaliśmy nad uelastycznieniem się. Cały
czas robiliśmy proste figury, ani na chwilę nie tracąc wigoru.
Stęp ciągle był żwawy, a uszyska konia stały na baczność.
Jedno z nich często kierował w moją stronę. Słuchał się i
każdy sygnał odczytywał jak należało. Był bardzo czujny i nie
mylił się.
Po
kolejnym wężyku zakończonym woltą w narożniku zdecydowałam się
na kłus. Zadziałałam łydkami i dosiadem, prosząc go o zmianę
chodu, co uczynił niemal natychmiast. Z początku truchtaliśmy
trochę zbyt wolno, ale po pierwszym okrążeniu się otrzeźwił i
pracował już lepiej. Z każdą minutą i każdą kolejną figurą
szło nam coraz lepiej. Blue poruszał się sprężyście i nie
trzeba go było poganiać. Zaczął się sam z siebie ganaszować,
wyraźnie zaangażował do pracy zad. Po małej serii wolt i
wolteczek ruszyliśmy galopem. A co! Był galop, była dzida, ale
spokojnie – kontrolowana. Mniej więcej... Kon musiał się po
prostu trochę wyszaleć, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Kiedy
już zwolniliśmy, a koń na powrót zaczął odbierać sygnały
bez opóźnienia – zaczęliśmy sobie ćwiczyć wygięcia na
dużym kole. Dzięki wcześniejszym ćwiczeniom nie miał z tym
większego problemu i zdawał się być przyjemnie sterownym
wierzchowcem. Nie tylko zdawał się nim być, ale był.
Pomyślałam,
że przyda się nam przećwiczenie lotnych. W tym celu wyobraziłam
sobie dużą ósemkę i jechaliśmy sobie po jej torze
zmieniając nogę w miejscu przecięcia. Za pierwszym razem wyglądało
to jakbym siedziała na pijanym koniu, za drugim na nieco
niewyspanym, a dopiero za trzecim efekt był zadowalający
pochwaliłam ogiera i zwolniłam do kłusa.
Na
hali było wtedy zaledwie pięć przeszkód – wszystkie poza
jednym okserem to typowe stacjonaty. Z kłusa najechałam na
najniższą – pół metrową i nie pozwoliłam mu
zagalopować, jednocześnie pilnując by nie zgasł i na pewno ją
przeskoczył. Nie musiałam się o to martwić, bo on bardzo chętnie
zrobiłby to nawet ze stępa. Stacjonatka za nami, poklepałam konia
po szyi i nie zwalniając najechałam na drugą, równie niską
przeszkodę. Tym razem także trzymałam go w ryzach, nie chcąc by
zmienił chód. Kiedy udało mu się wykonać zadanie po raz
kolejny otrzymał pochwałę, a w najbliższym narożniku wypchnęłam
go do galopu. Radośnie machnął głową, przez co wyrwał się spod
kontroli i zamiast od razu skierować się na oksera, zrobiliśmy to
dopiero po wykonaniu wolty. Niepocieszony Blue trochę się
naburmuszył ale szybko mu przeszło i już po chwili wesoło
przeskoczył przez kolejną przeszkodę. Skoro już galopowaliśmy
zrobiliśmy sobie jeszcze dwie przeszkody, które znajdowały
się na ogromnym łuku, więc nie mieliśmy problemów z
oddaniem skoków. Zwolniłam do stępa i podjechałam do drzwi
hali, zerkając na korytarz.
- Halo?!
- krzyknęłam.
- No?
- odezwał się uprzejmie Chris.
- Ooo,
super, Właśnie ciebie chciałam tu znaleźć! - ucieszyłam się.
Podszedł
odkładając widły. Wiedział już co się szykuje. Poinstruowałam
go jak powinien wyglądać nasz parkur, a chłopak zabrał się do
pracy, podczas gdy ja i Blue sobie stępowaliśmy. Kiedy skończył
ładnie podziękowałam i ruszyłam kłusem. Koń od razu przeszedł
do galopu aby nie tracić czasu, ale chciałam być konsekwentna i
zwolniłam by ruszyć galopem dopiero za kilkanaście sekund. Po
wykonaniu pełnego okrążenia najechaliśmy na stacjonatę, której
wysokość oceniłam na 80 cm. Mocna łydka, półsiad i hop!
Blue był swoim żywiole, więc nie było mowy o żadnych
wyłamaniach. Mocno się wybił i zgrabnie opadł na ziemie.
Zaatakowaliśmy oksera, który był odrobinę wyższy.
Skupiliśmy się i powtórzyliśmy manewr, z tymże koń użył
więcej siły. Ładnie wyciągał głowę, a gdyby ktoś nas wtedy
obserwował to pewnie stwierdziłby, że Blue przepięknie skacze,
jednak nikogo takiego nie było wtedy na hali.
Poklepałam
go w drodze d szeregu złożonego z dwóch stacjonat.
- No
dobra, kochaneczku. Lecimy! - zagrzałam go do boju.
Nieco
zwolniliśmy (tak, udało się!) i oddaliśmy obydwa skoki, które
dzieliły jakieś 3 sekundy z dokładnością i zaangażowaniem.
Podobała mi się postawa Blue, który pozwalał mi się
prowadzić i skakał tak pewnie, że właściwie mogłam tylko
siedzieć i nic nie robić, poza nakierowaniem go na odpowiednią
przeszkodę.
W
tym przypadku był to doublebarre. Blue Graffiti na pewno zrobiłby
wszystko jak należy, gdyby nie dźwięk uruchamianej nagle wiertarki
dochodzący tuż zza ściany obok nas. Jakieś dwa metry od
przeszkody odskoczył mi w prawo, a ja prawie zleciałam, ale cudem
utrzymałam się w siodle dzięki zapuszczonej grzywie, której
się złapałam. Blue stanął jak wryty wbijając spojrzenie w
ścianę. Wzięłam trzy głębokie oddechy i łagodnie pogłaskałam
go po szyi, ruszając z miejsca. Był bardzo spięty.
Zakłusowaliśmy
po minucie, a później zagalopowaliśmy. Zdążył się już
wyciszyć i uznałam, że możemy skakać. Przymierzyliśmy się do
tego doublebarre'a i już mieliśmy skakać gdy wiercenie na nowo
rozległo się w tym samym miejscu.
- No
żesz kur...de... - warknęłam. - Ktoś się świetnie bawi!
Blue
odskoczył wtedy już tylko trochę, ale i tak był zaskoczony i
rozdrażniony. Podjechałam do drzwi i poprosiłam Chrisa by poszedł
za halę i sprawdził co jest grane, a potem z niebanalnych słowach
wyjaśnił, że cokolwiek tam robią – mają przestać.
Odczekałam
chwilę kłusując, a potem po raz trzeci najechaliśmy na
doublebarre'a. Blue był niepewny i wyczuwałam, że jest gotów
zareagować gdy tylko pojawi się piekielne wiercenie, ale nic
takiego nie nastąpiło. Z ulgą pokonaliśmy felerną przeszkodę i
przegalopowaliśmy połowę okrążenia, by skoczyć przez wysoką
stacjonatę.
Blue
poradził sobie z nią dobrze, ale najazd wyszedł nam średnio.
Poprawiliśmy się przy okserze. Zadziałałam łydkami, by wybił
się mocno i tak też uczynił. Pięknie wyciągnął szyję. Nie
miałam mu nic do zarzucenia, same plusy. Poklepałam go po szyi
zwalniając do kłusa.
Po
chwili przerwy postanowiłam, że pokonamy parkur jeszcze raz, ale
bez żadnych przerw na płoszenie się. Delikatnie zebrałam wodze i
usiadłam w siodło, jednocześnie wypychając konia do galopu.
Chętnie na to przystał i zrobiliśmy śliczną, okrąglutką woltę!
No takiej pięknej to ja dawno nie widziałam!
Najechaliśmy
na stacjonatę. Blue włączył swój tryb lokomotywy, przez co
nie mogłam go wyhamować, ale w sumie nie lecieliśmy aż tak
szybko. Pokonaliśmy ją w ładnym stylu i już po chwili pędziliśmy
na szereg. Siłowałam się z nim, ale w końcu trochę mi odpuścił.
Za to wybił się z taką siłą, że szok. Nie wiem kogo ma w
rodzinie, ale nie są to chucherka...
Po
krótkim szoku jakoś tam poprawiłam się w siodle bo nie
wyglądałam zbyt profesjonalnie i pojechaliśmy sobie dalej, już
nieco wolniej i spokojniej. Blue czasem skacze te szeregi jak wariat
no ale, nie potrafię się na niego gniewać...
Proszę
państwa – doublebarre przed nami!...
Ogier
spojrzał na niego z dużą dozą nieufności, ale zadziałałam
łydkami i pilnowałam go tak uważnie, jak tylko potrafiłam, co
okazało się wystarczyć do oddania przyzwoitego skoku. Jeszcze dwie
przeszkody... Stacjonata, tak jak poprzednim razem nie wyszła nam w
100% pięknie, tak teraz skok wyglądał całkiem nieźle. Lepiej
odmierzyliśmy kroku do przeszkody i wiedzieliśmy już co zrobić,
by najechać jak najbardziej dogodnie. Okser tak samo wyszedł
dobrze. Blue spisał się na medal, więc porządnie go wyklepałam.
Stępowaliśmy sobie na luźnej wodzy. Konik co jakiś czas parskał
zadowolony z siebie, a ja włączyłam radio i wysłuchiwałam
najświeższych wiadomości. Pogodynka twierdziła, że śnieg
utrzyma się jeszcze dłuuugo, czyli z jazdami na dworze raczej
kiesko.
Zlazłam
z konia i odprowadziłam go do stajni, gdzie zdjęłam sprzęt i
odniosłam wszystko do siodlarni. Wzięłam marchewkę ze skrzynki i
mokry czaprak, żeby wywiesić go na drzwiach boks Blue. Ogier
ucieszył się na widok smakołyku i zjadł podarunek w pięć
sekund. Rozbawiona potargałam mu krzywkę i udałam się do domu, by
odsapnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz