8 lutego 2015

TRENING SKOKOWY

Imię konia: Blue Graffiti
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: skoki
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Ray, Chris, Avery, Anita, Friday

Siedzieliśmy sobie ładnie w kuchni przy śniadaniu.
- Moja mała biedroneczko... - zanucił Avery, wchodząc do pomieszczenia, zwracając na siebie zaledwie sekundową uwagę zebranych.
Niezadowolony z tak krótkiego występu westchnął siadając między Fri, a Anitą, która zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, przeżuwając kawałek sałaty, co wyglądało dość komicznie.
Po dwudziestu minutach rozeszliśmy się w swoje strony. W moją podążał akurat Ray, który znienacka objął mnie i pocałował w policzek. Jednocześnie złapał mnie za rękę, wiedząc, że jeśli tego nie zrobi to porządnie oberwie.
- Nie skradaj się – mruknęłam, udając wkurzoną.
- Gdzie tak pędzisz? - zagadnął.
- Wiesz, chyba wezmę Blue na skoki. I jemu i mnie się przyda.
Skinął głową i odprowadził mnie aż do samego boksu. Później musiał się zająć rozładowywaniem siana, które sąsiad przywiózł ciągnikiem.
Przywitałam się w z ogierem, który jak zawsze przyjaźnie wysunął głowę ze swojego mieszkanka i podsunął pyszczek do głaskania. Niestety nie miałam dla niego nic dobrego, ale mizianie najwyraźniej wystarczyło. Szybko udałam się do siodlarni, gdzie chwilę wybierałam sprzęt. Ciemnobrązowe siodło skokowe z czarnymi poduszkami kolanowymi, brązowe, zwykłe ogłowie, a do tego brązowe ochraniacze i jasnobeżowy czaprak oraz mięciutką podkładkę. Wróciłam do konia i zaczęłam go czyścić. W międzyczasie zerknęłam na zegarek, który wskazywał 9:07. Już kilka minut później zakładałam sprzęt, a kolejnych kilka później – wyprowadziłam Graffiti'ego ze stajni. Na hali było zupełnie i pusto i co gorsza... zupełnie zimno. Szybko włączyłam ogrzewanie, zapaliłam też światła. Na szczęście były tam rozstawione przeszkody, które na oko nie były wyższe niż 70 cm. Podciągnęłam popręg i sprawnie wsiadłam.
Koń był pełen energii, co bardzo mnie ucieszyło. Będzie się nam bardzo dobrze pracowało, a przynajmniej taką miałam nadzieję. W życiu niczego nie można być pewnym – tak mówią. Blue szedł na długiej wodzy dość szybkim stępem. Ani nie zwalniał, ani nie przyspieszał. Znalazł sobie fajne tempo i trzymał się go. Nie musiałam go nawet specjalnie pilnować. Po odprężającym spacerku dookoła hali zebrałam wodze i zaczęliśmy przykładać się trochę bardziej. Należało się trochę powyginać, toteż przystąpiliśmy do wykonywania wolt i serpentyn. Blue był jeszcze mocno sztywny, ale pracowaliśmy nad uelastycznieniem się. Cały czas robiliśmy proste figury, ani na chwilę nie tracąc wigoru. Stęp ciągle był żwawy, a uszyska konia stały na baczność. Jedno z nich często kierował w moją stronę. Słuchał się i każdy sygnał odczytywał jak należało. Był bardzo czujny i nie mylił się.
Po kolejnym wężyku zakończonym woltą w narożniku zdecydowałam się na kłus. Zadziałałam łydkami i dosiadem, prosząc go o zmianę chodu, co uczynił niemal natychmiast. Z początku truchtaliśmy trochę zbyt wolno, ale po pierwszym okrążeniu się otrzeźwił i pracował już lepiej. Z każdą minutą i każdą kolejną figurą szło nam coraz lepiej. Blue poruszał się sprężyście i nie trzeba go było poganiać. Zaczął się sam z siebie ganaszować, wyraźnie zaangażował do pracy zad. Po małej serii wolt i wolteczek ruszyliśmy galopem. A co! Był galop, była dzida, ale spokojnie – kontrolowana. Mniej więcej... Kon musiał się po prostu trochę wyszaleć, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Kiedy już zwolniliśmy, a koń na powrót zaczął odbierać sygnały bez opóźnienia – zaczęliśmy sobie ćwiczyć wygięcia na dużym kole. Dzięki wcześniejszym ćwiczeniom nie miał z tym większego problemu i zdawał się być przyjemnie sterownym wierzchowcem. Nie tylko zdawał się nim być, ale był.
Pomyślałam, że przyda się nam przećwiczenie lotnych. W tym celu wyobraziłam sobie dużą ósemkę i jechaliśmy sobie po jej torze zmieniając nogę w miejscu przecięcia. Za pierwszym razem wyglądało to jakbym siedziała na pijanym koniu, za drugim na nieco niewyspanym, a dopiero za trzecim efekt był zadowalający pochwaliłam ogiera i zwolniłam do kłusa.
Na hali było wtedy zaledwie pięć przeszkód – wszystkie poza jednym okserem to typowe stacjonaty. Z kłusa najechałam na najniższą – pół metrową i nie pozwoliłam mu zagalopować, jednocześnie pilnując by nie zgasł i na pewno ją przeskoczył. Nie musiałam się o to martwić, bo on bardzo chętnie zrobiłby to nawet ze stępa. Stacjonatka za nami, poklepałam konia po szyi i nie zwalniając najechałam na drugą, równie niską przeszkodę. Tym razem także trzymałam go w ryzach, nie chcąc by zmienił chód. Kiedy udało mu się wykonać zadanie po raz kolejny otrzymał pochwałę, a w najbliższym narożniku wypchnęłam go do galopu. Radośnie machnął głową, przez co wyrwał się spod kontroli i zamiast od razu skierować się na oksera, zrobiliśmy to dopiero po wykonaniu wolty. Niepocieszony Blue trochę się naburmuszył ale szybko mu przeszło i już po chwili wesoło przeskoczył przez kolejną przeszkodę. Skoro już galopowaliśmy zrobiliśmy sobie jeszcze dwie przeszkody, które znajdowały się na ogromnym łuku, więc nie mieliśmy problemów z oddaniem skoków. Zwolniłam do stępa i podjechałam do drzwi hali, zerkając na korytarz.
- Halo?! - krzyknęłam.
- No? - odezwał się uprzejmie Chris.
- Ooo, super, Właśnie ciebie chciałam tu znaleźć! - ucieszyłam się.
Podszedł odkładając widły. Wiedział już co się szykuje. Poinstruowałam go jak powinien wyglądać nasz parkur, a chłopak zabrał się do pracy, podczas gdy ja i Blue sobie stępowaliśmy. Kiedy skończył ładnie podziękowałam i ruszyłam kłusem. Koń od razu przeszedł do galopu aby nie tracić czasu, ale chciałam być konsekwentna i zwolniłam by ruszyć galopem dopiero za kilkanaście sekund. Po wykonaniu pełnego okrążenia najechaliśmy na stacjonatę, której wysokość oceniłam na 80 cm. Mocna łydka, półsiad i hop! Blue był swoim żywiole, więc nie było mowy o żadnych wyłamaniach. Mocno się wybił i zgrabnie opadł na ziemie. Zaatakowaliśmy oksera, który był odrobinę wyższy. Skupiliśmy się i powtórzyliśmy manewr, z tymże koń użył więcej siły. Ładnie wyciągał głowę, a gdyby ktoś nas wtedy obserwował to pewnie stwierdziłby, że Blue przepięknie skacze, jednak nikogo takiego nie było wtedy na hali.
Poklepałam go w drodze d szeregu złożonego z dwóch stacjonat.
- No dobra, kochaneczku. Lecimy! - zagrzałam go do boju.
Nieco zwolniliśmy (tak, udało się!) i oddaliśmy obydwa skoki, które dzieliły jakieś 3 sekundy z dokładnością i zaangażowaniem. Podobała mi się postawa Blue, który pozwalał mi się prowadzić i skakał tak pewnie, że właściwie mogłam tylko siedzieć i nic nie robić, poza nakierowaniem go na odpowiednią przeszkodę.
W tym przypadku był to doublebarre. Blue Graffiti na pewno zrobiłby wszystko jak należy, gdyby nie dźwięk uruchamianej nagle wiertarki dochodzący tuż zza ściany obok nas. Jakieś dwa metry od przeszkody odskoczył mi w prawo, a ja prawie zleciałam, ale cudem utrzymałam się w siodle dzięki zapuszczonej grzywie, której się złapałam. Blue stanął jak wryty wbijając spojrzenie w ścianę. Wzięłam trzy głębokie oddechy i łagodnie pogłaskałam go po szyi, ruszając z miejsca. Był bardzo spięty.
Zakłusowaliśmy po minucie, a później zagalopowaliśmy. Zdążył się już wyciszyć i uznałam, że możemy skakać. Przymierzyliśmy się do tego doublebarre'a i już mieliśmy skakać gdy wiercenie na nowo rozległo się w tym samym miejscu.
- No żesz kur...de... - warknęłam. - Ktoś się świetnie bawi!
Blue odskoczył wtedy już tylko trochę, ale i tak był zaskoczony i rozdrażniony. Podjechałam do drzwi i poprosiłam Chrisa by poszedł za halę i sprawdził co jest grane, a potem z niebanalnych słowach wyjaśnił, że cokolwiek tam robią – mają przestać.
Odczekałam chwilę kłusując, a potem po raz trzeci najechaliśmy na doublebarre'a. Blue był niepewny i wyczuwałam, że jest gotów zareagować gdy tylko pojawi się piekielne wiercenie, ale nic takiego nie nastąpiło. Z ulgą pokonaliśmy felerną przeszkodę i przegalopowaliśmy połowę okrążenia, by skoczyć przez wysoką stacjonatę.
Blue poradził sobie z nią dobrze, ale najazd wyszedł nam średnio. Poprawiliśmy się przy okserze. Zadziałałam łydkami, by wybił się mocno i tak też uczynił. Pięknie wyciągnął szyję. Nie miałam mu nic do zarzucenia, same plusy. Poklepałam go po szyi zwalniając do kłusa.
Po chwili przerwy postanowiłam, że pokonamy parkur jeszcze raz, ale bez żadnych przerw na płoszenie się. Delikatnie zebrałam wodze i usiadłam w siodło, jednocześnie wypychając konia do galopu. Chętnie na to przystał i zrobiliśmy śliczną, okrąglutką woltę! No takiej pięknej to ja dawno nie widziałam!
Najechaliśmy na stacjonatę. Blue włączył swój tryb lokomotywy, przez co nie mogłam go wyhamować, ale w sumie nie lecieliśmy aż tak szybko. Pokonaliśmy ją w ładnym stylu i już po chwili pędziliśmy na szereg. Siłowałam się z nim, ale w końcu trochę mi odpuścił. Za to wybił się z taką siłą, że szok. Nie wiem kogo ma w rodzinie, ale nie są to chucherka...
Po krótkim szoku jakoś tam poprawiłam się w siodle bo nie wyglądałam zbyt profesjonalnie i pojechaliśmy sobie dalej, już nieco wolniej i spokojniej. Blue czasem skacze te szeregi jak wariat no ale, nie potrafię się na niego gniewać...
Proszę państwa – doublebarre przed nami!...
Ogier spojrzał na niego z dużą dozą nieufności, ale zadziałałam łydkami i pilnowałam go tak uważnie, jak tylko potrafiłam, co okazało się wystarczyć do oddania przyzwoitego skoku. Jeszcze dwie przeszkody... Stacjonata, tak jak poprzednim razem nie wyszła nam w 100% pięknie, tak teraz skok wyglądał całkiem nieźle. Lepiej odmierzyliśmy kroku do przeszkody i wiedzieliśmy już co zrobić, by najechać jak najbardziej dogodnie. Okser tak samo wyszedł dobrze. Blue spisał się na medal, więc porządnie go wyklepałam. Stępowaliśmy sobie na luźnej wodzy. Konik co jakiś czas parskał zadowolony z siebie, a ja włączyłam radio i wysłuchiwałam najświeższych wiadomości. Pogodynka twierdziła, że śnieg utrzyma się jeszcze dłuuugo, czyli z jazdami na dworze raczej kiesko.

Zlazłam z konia i odprowadziłam go do stajni, gdzie zdjęłam sprzęt i odniosłam wszystko do siodlarni. Wzięłam marchewkę ze skrzynki i mokry czaprak, żeby wywiesić go na drzwiach boks Blue. Ogier ucieszył się na widok smakołyku i zjadł podarunek w pięć sekund. Rozbawiona potargałam mu krzywkę i udałam się do domu, by odsapnąć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz