12 stycznia 2015

TRENING CROSSOWY

Imię konia: Blue Graffiti
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: cross
Miejsce: tor crossowy easy
Wystąpili: Ray, Sersi


Potwornie nudziłam się w swoim pokoju. Najpierw czytałam książkę, ale trafił się wyjątkowo nudny moment, więc szybko mi się odechciało. Zerkając na pusty kubek z herbatą postanowiłam zejść do kuchni i zrobić sobie coś ciepłego do picia.
- Rus, to ty?! - usłyszałam Friday.
- No ja, a co? - zajrzałam do salonu.
- Rusz się i wsiądź na jakiegoś konia – odparła ze słodkim uśmiechem, wylegując się na kanapie.
Widząc moje spojrzenie, wywróciła oczami.
- Ja wróciłam ze stajni 15 minut temu. - Wytknęła język. - Korzystaj z niezłego podłoża i jedź na cross – doradziła.
Podeszłam do okna i zerknęłam na termometr. Faktycznie było całkiem znośnie.
- Okey, wezmę Blue.
Odstawiłam kubek w kuchni i przeszłam do holu i założyć buty, bluzę i kurtkę. Wzięłam jeszcze czapkę i szalik, które nałożyłam już w drodze do stajni. Kilka koni zarżało, inne jedynie ciekawsko podniosły głowy. Pogłaskałam Pikusia, który stał zaraz przy wejściu,a potem ruszyłam do Graffiti'ego. Na szczęście stał w boksie i nie musiałam biec po niego na dwór. Był w miarę czysty i najwyraźniej miał dobry humor. Posiedziałam chwilę w kącie, miziając go po pyszczku, a później ruszyłam w kierunku siodlarni. Wybrałam niebieski komplet – czaprak z nausznikami i ochraniaczami (2rząd od dołu) oraz czarne siodło skokowe i pierwszą lepszą podkładkę, jaka wpadła mi w łapy. Wróciłam do konia w momencie, gdy Rayan właśnie zamierzał wyprowadzić go na pastwisko.
- On zostaje – powiedziałam głośno, będąc dopiero na początku korytarza.
- Lecicie gdzieś?
- Mhm, trening crossowy. - Uśmiechnęłam się. - Zamieńmy się...
Wzięłam uwiąz z koniem na końcu, a chłopakowi wcisnęłam sprzęt. Ułożył go na stelażu, a ja przywiązałam sobie rumaka. Niech już stoi na środku... ładny jest to niech podziwiają. Bez zbędnych słów zabraliśmy się do czyszczenia. Poszło szybko, więc zarzuciłam czapraczek i całą resztę na grzbiet, później założyłam ogłowie, a na koniec ochraniacze.
- A to... to też? - Ray podniósł z podłogi nauszniki i trochę je otrzepał.
- Dobra, co sobie będziemy żałować...
Koń pozwolił mi zamontować ową część garderoby i cicho westchnął. Podciągnęłam popręg, Ray otworzył drzwi i wyszliśmy na podwórko. Tam od razu podbiegła do nas Sersi, trzymając w paszczy jakiś badyl. Wsiadłam na konia, który grzecznie stał i czekał aż ustawię sobie odpowiednią długość puślisk. Pogłaskałam go i delikatnie ściągnęłam wodze.
- Wiesz co? Przejdę się z tobą.
Zaskoczenie, niedowierzanie i totalny szok.
- Chyba się przesłyszałam...?
- Nie chcesz to...
- No dobra! - odparłam ze śmiechem. - Na piechotę?
- Taaak, przejdę się z Sersi. I popatrzę jak spadasz. - Uśmiechnął się zaczepnie, ale ja jedynie pokręciłam głową i ruszyłam stępem.
Pogoda nadawała się do spaceru. Słonko wyszło zza chmur, zrobiło się odrobinę cieplej... Blue szedł równo, na niezbyt krótkiej wodzy, rozglądając się po okolicy. Może nie było tak ślicznie, biało i magicznie jak jeszcze kilka dni temu, ale nawet bez śniegu krajobraz prezentował się przyzwoicie. Lekko szturchnęłam go łydkami, bo wyraźnie zwolnił. Na sygnał zareagował od razu. Ray szedł obok, co jakiś czas odpisując na tajemnicze smsy, a Sersi biegała jak szalona wokół nas.
Całą drogę przejechałam stępem, co by nie narażać Starka na zagubienie się w środku lasu. Tak jak ja ledwo znałam okolice, tak on nie znał jej wcale.
Gdy dojechaliśmy na tor zostawiłam go i spięłam konia do kłusa. Blue radośnie przyjął zmianę chodu i żwawo dał się poprowadzić ku przeszkodom. Psica udała się za nami, ale widząc, że jej pan przysiadł na pieńku, podbiegła do niego licząc na drapanie za uchem i jakieś smakołyki.
Zajęłam się rozgrzaniem konia. Był spragniony uwagi i wręcz palił się do wykonywania ćwiczeń. Bardzo starał się spełnić moje oczekiwania. Kłusowaliśmy sobie pomiędzy przeszkodami, raz szybciej, raz wolniej, raz pod górkę, raz z górki, raz w zebraniu, raz swobodnie... Wykonywaliśmy przy tym całą masę wolt i wszelkich kołopodobnych figur. Wyginałam mego rumaka na wszystkie strony, a on nie miał nic przeciwko temu. Raz potknął się gdzieś na łączce, ale po sprawdzeniu tego miejsca nie zauważyłam żadnych dziur, więc przeszliśmy do dalszych ćwiczeń. Zagalopowaliśmy sobie na lewą stronę. Czułam, że trochę szalał i już prawie wystrzelił mi do przodu gdy odpowiednio zareagowałam zwalniają i wjeżdżając na koło. Po kilku minutach pracy w wygięciu opanował się i znowu był mi zupełnie posłuszny. Zmieniliśmy stronę, ale tym razem biegaliśmy już po nieokreślony torze. Później z nudów zaczęliśmy biec slalomem między kilkoma beczkami, uważając by zawsze zmieniać nogę. Blue radził sobie dość dobrze i starał się, choć czasami jego reakcje były opóźnione. W końcu stwierdziłam, że nadszedł czas na skoki. Wybrałam niską kłodę i utrzymując równe tempo, skierowałam na nią konia. Natychmiast postawił uszy i próbował przyspieszyć, na co się nie zgodziłam. Zaakceptował to, ale za to wybił się, jakby zamierzał odlecieć stąd na księżyc. Złapałam równowagę chwilę po lądowaniu i głośno westchnęłam, zbrojąc się w cierpliwość. Koń był z siebie bardzo zadowolony i na kolejną przeszkodę – beczkę, najechał już dużo ładniej. Bez szarpanin, bez przyspieszania, płynnie i poprawnie. Pochwaliłam go i zwolniłam do kłusa. Dałam mu odpocząć na luźniejszej wodzy, a w międzyczasie ustalałam jakąś wygodną trasę.
Po kilku minutach stępo-kłusa zatrzymałam go w miejscu i poprosiłam o wykonanie zwrotu na zadzie. Blue poradził sobie dobrze, więc pogłaskałam go po szyi pokrytej zimową sierścią. Nawet przez rękawiczki wyczuwałam tą miękkość, która dodawała mu miśkowatego uroku.
Dałam mu sygnały do ruszenia galopem. Chwilę się zawahał, ale naprawdę szybko stwierdził, że chyba jednak chcę zagalopować i spełnił prośbę. Wystrzelił do przodu jak rakieta i nawet nie zorientowałam się kiedy przeskoczyliśmy przed tamtą kłodę... Plus był taki, że musiał to zrobić mega płynnie.
Odrobinę zwolniłam i wyciszyłam go przed wąskim kufrem. Byłam pewna, że go nie ominie, ale jednak kontrolnie ścisnęłam go łydkami i pilnowałam wodzy. Wybił się jak zwykle silnie i pewnie. Nie bał się niczego i pracował z wieeelkim zapałem.
Pogalopowaliśmy dalej – na górkę. Dałam mu trochę luzu i pochyliłam się, a na szczycie odchyliłam. Blue poradził sobie rewelacyjnie i szybko znaleźliśmy się na dole, gdzie czekała już na nas solidna konstrukcja zbudowana z drewna i... piasku. Tak to chyba był piach, jakaś ziemia wsadzona do wnętrza wielkiej doniczki o kształcie jakiegoś deltoidu. Musieliśmy pokonać słabości i zmierzyć się z tym. Blue nie miał żadnych „ale” i chyba podszedł do tego nawet odważniej niż ja. Sprawnie przeskoczył nad najdogodniejszym miejscem i już po kilku sekundach nawet nie pamiętał jak owa przeszkoda wyglądała. Byłam z niego dumna. Koń, który mierzy się z każdym wyzwaniem i zawsze wygrywa! Wiwaaat!
- Dobry konik... - powiedziałam z uśmiechem, głaszcząc go po szyi na odcinku trasy bez przeszkód.
Mogliśmy sobie pozwolić na małe przyspieszenie, co konio natychmiast wykorzystał. Zwolniliśmy przez dwupoziomowym zywopłotem. Nie był wysoki, ale trudność polegała tu na długości przeszkody. Mój rumak miał z tym niegdyś problemy. Wolał skakać wzwyż niż w dal. Poruszaliśmy się wolnym, ale przyzwoitym galopem i po sygnale wybił się z charakterystyczną dla siebie siłą. Stęknął jak dziadek, ale po chwili zgrabnie wylądował. Pochwaliłam go po raz kolejny. Był taki dzielny! I kochany! I piękny!
Rozmarzyłam się i kolejną przeszkodę pokonaliśmy w iście cyrkowym stylu. Ale pokonaliśmy. Blue nie przejął się mną wiszącą na jego szyi, na szczęście jakoś w porę wróciłam do prawidłowej pozycji i delikatnie skróciłam wodze, które przed chwilą wisiały prawie zupełnie luźno.
Wjechaliśmy do lasu. Uważając na korzenie, galopowaliśmy po górkach. Kiedy drzewa znowu zaczęły rosnąć rzadziej, na drodze ujrzeliśmy spory konar. Ścisnęłam boki konia i zwinnie poderwaliśmy się do lotu nad przeszkodą. Zaraz potem przyspieszyliśmy. Blue parł prosto na staw, ale ja trochę się zawahałam. W sumie woda nie powinna być aż tak zimna, w zeszłym tygodniu przegalopowałam tam z Besty, a było chyba nawet mnie stopni... Dobra. Łaciaty chyba nawet nie dałby mi się zatrzymać.
Przeskoczyliśmy przez niewysoki próg i wpadliśmy do jeziorka, rozbryzgując chłodną wodę na wszystkie strony. Koń miał z tego wielką radochę, więc i ja szybko się rozluźniłam. Pokonaliśmy wąską przeszkodę mniej więcej na środku stawu, a potem było już z górki. Kiedy wyjechaliśmy już na stały grunt, Graffiti zaczął parskać, przy okazji wyszarpując mi wodze. Szybko przestał i mogliśmy zająć się trzema ostatnimi konstrukcjami. Spory żywopłot był wyzwaniem. Nie pozwoliłam się nam rozpędzić. Postawiliśmy na dokładność i wolnym galopem dotarliśmy aż do miejsca, gdzie zainicjowałam wybicie się. To musiało być silne, więc i impulsy z mojej strony nie były lekkie. Koń dał z siebie wszystko i udało nam się pokonać przeszkodę w całkiem niezłym stylu. Może nie dostalibyśmy pierwszej nagrody za jakość oddanego skoku, ale wyróżnienie... czemu nie. Zostały dwie... Nie były duże, dlatego poradziliśmy sobie z nimi bez większego problemu. Pierwsza – konstrukcja w kształcie kaczki – była nieco straszna, ale Blue nie wahał się ani chwili. Spotykał się już z tak wymyślnymi rzeczami, że to nie robiło na nim wrażenia. Druga była zwykłą kłodą. Chwilę po lądowaniu zwolniłam do kłusa i porządnie wyklepałam konia po szyi i łopatkach, przy okazji się do niego przytulając. Na luźnych wodzach podjechałam do Raya i Sersi, która z zapałem rozgryzała wielki kij.
- I co?
- No, mam świetne zdjęcie jak prawie spadasz. - Parsknął śmiechem.
- Właśnie - „prawie”! A prawie robi dużą różnicę. - Ruszyłam stępem.
Mruknął coś pod nosem i zawołał psicę, która z dumą uniosła swoją zdobycz i pobiegła na przód, ledwo mogąc unieść ją w pysku.
Podróż do stajni zajęła nam trochę więcej czasu niż poprzednio, bo zmęczeni treningiem raczej wlekliśmy się noga za nogą... W końcu jednak pojawiliśmy się na drodze prowadzącej do stajni. Przed budynkiem zsiadłam, a potem odprowadziłam Blue do boksu, gdzie uwolniłam go od sprzętu. Ray z dobroci serca i przez moje marudzenie odniósł to wszystko do siodlarni, a ja zostałam z koniem, oferując mu marchewki i czosnkowe przysmaki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz