Imię konia: Blue Graffiti
Jeździec: Ruska
Dyscyplina: cross
Miejsce: tor crossowy easy
Wystąpili: Ray, Sersi
Potwornie
nudziłam się w swoim pokoju. Najpierw czytałam książkę, ale
trafił się wyjątkowo nudny moment, więc szybko mi się
odechciało. Zerkając na pusty kubek z herbatą postanowiłam zejść
do kuchni i zrobić sobie coś ciepłego do picia.
- Rus,
to ty?! - usłyszałam Friday.
- No
ja, a co? - zajrzałam do salonu.
- Rusz
się i wsiądź na jakiegoś konia – odparła ze słodkim
uśmiechem, wylegując się na kanapie.
Widząc
moje spojrzenie, wywróciła oczami.
- Ja
wróciłam ze stajni 15 minut temu. - Wytknęła język. -
Korzystaj z niezłego podłoża i jedź na cross – doradziła.
Podeszłam
do okna i zerknęłam na termometr. Faktycznie było całkiem
znośnie.
- Okey,
wezmę Blue.
Odstawiłam
kubek w kuchni i przeszłam do holu i założyć buty, bluzę i
kurtkę. Wzięłam jeszcze czapkę i szalik, które nałożyłam
już w drodze do stajni. Kilka koni zarżało, inne jedynie ciekawsko
podniosły głowy. Pogłaskałam Pikusia, który stał zaraz
przy wejściu,a potem ruszyłam do Graffiti'ego. Na szczęście stał
w boksie i nie musiałam biec po niego na dwór. Był w miarę
czysty i najwyraźniej miał dobry humor. Posiedziałam chwilę w
kącie, miziając go po pyszczku, a później ruszyłam w
kierunku siodlarni. Wybrałam niebieski komplet – czaprak z
nausznikami i ochraniaczami (2rząd od dołu) oraz czarne
siodło skokowe i pierwszą lepszą podkładkę, jaka wpadła mi w
łapy. Wróciłam do konia w momencie, gdy Rayan właśnie
zamierzał wyprowadzić go na pastwisko.
- On
zostaje – powiedziałam głośno, będąc dopiero na początku
korytarza.
- Lecicie
gdzieś?
- Mhm,
trening crossowy. - Uśmiechnęłam się. - Zamieńmy się...
Wzięłam
uwiąz z koniem na końcu, a chłopakowi wcisnęłam sprzęt. Ułożył
go na stelażu, a ja przywiązałam sobie rumaka. Niech już stoi na
środku... ładny jest to niech podziwiają. Bez zbędnych słów
zabraliśmy się do czyszczenia. Poszło szybko, więc zarzuciłam
czapraczek i całą resztę na grzbiet, później założyłam
ogłowie, a na koniec ochraniacze.
- A
to... to też? - Ray podniósł z podłogi nauszniki i trochę
je otrzepał.
- Dobra, co sobie będziemy żałować...
Koń
pozwolił mi zamontować ową część garderoby i cicho westchnął.
Podciągnęłam popręg, Ray otworzył drzwi i wyszliśmy na
podwórko. Tam od razu podbiegła do nas Sersi, trzymając w
paszczy jakiś badyl. Wsiadłam na konia, który grzecznie stał
i czekał aż ustawię sobie odpowiednią długość puślisk.
Pogłaskałam go i delikatnie ściągnęłam wodze.
- Wiesz
co? Przejdę się z tobą.
Zaskoczenie,
niedowierzanie i totalny szok.
- Chyba
się przesłyszałam...?
- Nie
chcesz to...
- No
dobra! - odparłam ze śmiechem. - Na piechotę?
- Taaak,
przejdę się z Sersi. I popatrzę jak spadasz. - Uśmiechnął się
zaczepnie, ale ja jedynie pokręciłam głową i ruszyłam stępem.
Pogoda
nadawała się do spaceru. Słonko wyszło zza chmur, zrobiło się
odrobinę cieplej... Blue szedł równo, na niezbyt krótkiej
wodzy, rozglądając się po okolicy. Może nie było tak ślicznie,
biało i magicznie jak jeszcze kilka dni temu, ale nawet bez śniegu
krajobraz prezentował się przyzwoicie. Lekko szturchnęłam go
łydkami, bo wyraźnie zwolnił. Na sygnał zareagował od razu. Ray
szedł obok, co jakiś czas odpisując na tajemnicze smsy, a Sersi
biegała jak szalona wokół nas.
Całą
drogę przejechałam stępem, co by nie narażać Starka na
zagubienie się w środku lasu. Tak jak ja ledwo znałam okolice, tak
on nie znał jej wcale.
Gdy
dojechaliśmy na tor zostawiłam go i spięłam konia do kłusa. Blue
radośnie przyjął zmianę chodu i żwawo dał się poprowadzić ku
przeszkodom. Psica udała się za nami, ale widząc, że jej pan
przysiadł na pieńku, podbiegła do niego licząc na drapanie za
uchem i jakieś smakołyki.
Zajęłam
się rozgrzaniem konia. Był spragniony uwagi i wręcz palił się do
wykonywania ćwiczeń. Bardzo starał się spełnić moje
oczekiwania. Kłusowaliśmy sobie pomiędzy przeszkodami, raz
szybciej, raz wolniej, raz pod górkę, raz z górki, raz
w zebraniu, raz swobodnie... Wykonywaliśmy przy tym całą masę
wolt i wszelkich kołopodobnych figur. Wyginałam mego rumaka na
wszystkie strony, a on nie miał nic przeciwko temu. Raz potknął
się gdzieś na łączce, ale po sprawdzeniu tego miejsca nie
zauważyłam żadnych dziur, więc przeszliśmy do dalszych ćwiczeń.
Zagalopowaliśmy sobie na lewą stronę. Czułam, że trochę szalał
i już prawie wystrzelił mi do przodu gdy odpowiednio zareagowałam
zwalniają i wjeżdżając na koło. Po kilku minutach pracy w
wygięciu opanował się i znowu był mi zupełnie posłuszny.
Zmieniliśmy stronę, ale tym razem biegaliśmy już po nieokreślony
torze. Później z nudów zaczęliśmy biec slalomem
między kilkoma beczkami, uważając by zawsze zmieniać nogę. Blue
radził sobie dość dobrze i starał się, choć czasami jego
reakcje były opóźnione. W końcu stwierdziłam, że
nadszedł czas na skoki. Wybrałam niską kłodę i utrzymując równe
tempo, skierowałam na nią konia. Natychmiast postawił uszy i
próbował przyspieszyć, na co się nie zgodziłam.
Zaakceptował to, ale za to wybił się, jakby zamierzał odlecieć
stąd na księżyc. Złapałam równowagę chwilę po lądowaniu
i głośno westchnęłam, zbrojąc się w cierpliwość. Koń był z
siebie bardzo zadowolony i na kolejną przeszkodę – beczkę,
najechał już dużo ładniej. Bez szarpanin, bez przyspieszania,
płynnie i poprawnie. Pochwaliłam go i zwolniłam do kłusa. Dałam
mu odpocząć na luźniejszej wodzy, a w międzyczasie ustalałam
jakąś wygodną trasę.
Po
kilku minutach stępo-kłusa zatrzymałam go w miejscu i poprosiłam
o wykonanie zwrotu na zadzie. Blue poradził sobie dobrze, więc
pogłaskałam go po szyi pokrytej zimową sierścią. Nawet przez
rękawiczki wyczuwałam tą miękkość, która dodawała mu
miśkowatego uroku.
Dałam
mu sygnały do ruszenia galopem. Chwilę się zawahał, ale naprawdę
szybko stwierdził, że chyba jednak chcę zagalopować i spełnił
prośbę. Wystrzelił do przodu jak rakieta i nawet nie zorientowałam
się kiedy przeskoczyliśmy przed tamtą kłodę... Plus był taki,
że musiał to zrobić mega płynnie.
Odrobinę
zwolniłam i wyciszyłam go przed wąskim kufrem. Byłam pewna, że
go nie ominie, ale jednak kontrolnie ścisnęłam go łydkami i
pilnowałam wodzy. Wybił się jak zwykle silnie i pewnie. Nie bał
się niczego i pracował z wieeelkim zapałem.
Pogalopowaliśmy
dalej – na górkę. Dałam mu trochę luzu i pochyliłam się,
a na szczycie odchyliłam. Blue poradził sobie rewelacyjnie i szybko
znaleźliśmy się na dole, gdzie czekała już na nas solidna
konstrukcja zbudowana z drewna i... piasku. Tak to chyba był piach,
jakaś ziemia wsadzona do wnętrza wielkiej doniczki o kształcie
jakiegoś deltoidu. Musieliśmy pokonać słabości i zmierzyć się
z tym. Blue nie miał żadnych „ale” i chyba podszedł do tego
nawet odważniej niż ja. Sprawnie przeskoczył nad najdogodniejszym
miejscem i już po kilku sekundach nawet nie pamiętał jak owa
przeszkoda wyglądała. Byłam z niego dumna. Koń, który
mierzy się z każdym wyzwaniem i zawsze wygrywa! Wiwaaat!
- Dobry
konik... - powiedziałam z uśmiechem, głaszcząc go po szyi na
odcinku trasy bez przeszkód.
Mogliśmy
sobie pozwolić na małe przyspieszenie, co konio natychmiast
wykorzystał. Zwolniliśmy przez dwupoziomowym zywopłotem. Nie był
wysoki, ale trudność polegała tu na długości przeszkody. Mój
rumak miał z tym niegdyś problemy. Wolał skakać wzwyż niż w
dal. Poruszaliśmy się wolnym, ale przyzwoitym galopem i po sygnale
wybił się z charakterystyczną dla siebie siłą. Stęknął jak
dziadek, ale po chwili zgrabnie wylądował. Pochwaliłam go po raz
kolejny. Był taki dzielny! I kochany! I piękny!
Rozmarzyłam
się i kolejną przeszkodę pokonaliśmy w iście cyrkowym stylu. Ale
pokonaliśmy. Blue nie przejął się mną wiszącą na jego szyi, na
szczęście jakoś w porę wróciłam do prawidłowej pozycji i
delikatnie skróciłam wodze, które przed chwilą
wisiały prawie zupełnie luźno.
Wjechaliśmy
do lasu. Uważając na korzenie, galopowaliśmy po górkach.
Kiedy drzewa znowu zaczęły rosnąć rzadziej, na drodze ujrzeliśmy
spory konar. Ścisnęłam boki konia i zwinnie poderwaliśmy się do
lotu nad przeszkodą. Zaraz potem przyspieszyliśmy. Blue parł
prosto na staw, ale ja trochę się zawahałam. W sumie woda nie
powinna być aż tak zimna, w zeszłym tygodniu przegalopowałam tam
z Besty, a było chyba nawet mnie stopni... Dobra. Łaciaty chyba
nawet nie dałby mi się zatrzymać.
Przeskoczyliśmy
przez niewysoki próg i wpadliśmy do jeziorka, rozbryzgując
chłodną wodę na wszystkie strony. Koń miał z tego wielką
radochę, więc i ja szybko się rozluźniłam. Pokonaliśmy wąską
przeszkodę mniej więcej na środku stawu, a potem było już z
górki. Kiedy wyjechaliśmy już na stały grunt, Graffiti
zaczął parskać, przy okazji wyszarpując mi wodze. Szybko przestał
i mogliśmy zająć się trzema ostatnimi konstrukcjami. Spory
żywopłot był wyzwaniem. Nie pozwoliłam się nam rozpędzić.
Postawiliśmy na dokładność i wolnym galopem dotarliśmy aż do
miejsca, gdzie zainicjowałam wybicie się. To musiało być silne,
więc i impulsy z mojej strony nie były lekkie. Koń dał z siebie
wszystko i udało nam się pokonać przeszkodę w całkiem niezłym
stylu. Może nie dostalibyśmy pierwszej nagrody za jakość oddanego
skoku, ale wyróżnienie... czemu nie. Zostały dwie... Nie
były duże, dlatego poradziliśmy sobie z nimi bez większego
problemu. Pierwsza – konstrukcja w kształcie kaczki – była
nieco straszna, ale Blue nie wahał się ani chwili. Spotykał się
już z tak wymyślnymi rzeczami, że to nie robiło na nim wrażenia.
Druga była zwykłą kłodą. Chwilę po lądowaniu zwolniłam do
kłusa i porządnie wyklepałam konia po szyi i łopatkach, przy
okazji się do niego przytulając. Na luźnych wodzach podjechałam
do Raya i Sersi, która z zapałem rozgryzała wielki kij.
- I
co?
- No,
mam świetne zdjęcie jak prawie spadasz. - Parsknął śmiechem.
- Właśnie
- „prawie”! A prawie robi dużą różnicę. - Ruszyłam
stępem.
Mruknął
coś pod nosem i zawołał psicę, która z dumą uniosła
swoją zdobycz i pobiegła na przód, ledwo mogąc unieść ją
w pysku.
Podróż
do stajni zajęła nam trochę więcej czasu niż poprzednio, bo
zmęczeni treningiem raczej wlekliśmy się noga za nogą... W końcu
jednak pojawiliśmy się na drodze prowadzącej do stajni. Przed
budynkiem zsiadłam, a potem odprowadziłam Blue do boksu, gdzie
uwolniłam go od sprzętu. Ray z dobroci serca i przez moje
marudzenie odniósł to wszystko do siodlarni, a ja zostałam z
koniem, oferując mu marchewki i czosnkowe przysmaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz