1 stycznia 2015

TEREN


Imię konia:
  1. Ima Spookin Lady
  2. Smokey Cat
  3. Cinnamon Queen
Jeździec:
  1. Friday
  2. Ruska
  3. Mila
Avery wszedł do kuchni i rozejrzał się w poszukiwaniu szybkiego śniadania.
- Lodówka – mruknęłam niewyspana, a on niemal podskoczył, magle zdając sobie sprawę z mojej obecności. Humor poprawił mu się gdy we wspomnianej lodówce znalazł dwa kawałki wczorajszej pizzy.
- Coś taka ponura, Fri?
- Ruska wczoraj przyjechała. Jakoś tuż przed północą i zanim wyczerpałam jej ciekawość, nagle zrobiła się trzecia. A musiałam wstać o siódmej i nakarmić konie... Teraz już nie zasnę.
- Muszę lecieć, nie pozabijajcie się. - Przesłał w powietrzu całusa, zarzucił sobie plecak na ramie i wypadł z pomieszczenia z pizzą zawiniętą w papierowy ręcznik.
W spokoju dopiłam kawę i posiedziałam nad książką. Dopiero koło dziewiątej zaczęli się zbierać ludzie i ewakuowałam się do swojego pokoju. Na korytarzu spotkałam jednak uśmiechniętą od ucha do ucha Rus.
- Od trzech tygodni nie siedziałam na koniu! - oświadczyła. - Pojedźmy w teren, prooooszę!
- Eeee... koniecznie ze mną? Weź Lilię, hm? - Przylgnęłam do drzwi pokoju, w nadziei, że si nade mną zlituje, ale nie.
Pociągnęła mnie za ramie i praktycznie przeleciałam nad schodami. Podała mi kurtkę, gdy byłyśmy w holu, a sama założyła swoją i wyszłyśmy. Naciągnęłam czapkę i ze zdziwieniem zauważyłam, że przez bramę wjeżdża właśnie samochód z przyczepą. Zerknęłam na Rus, która tylko się wyszczerzyła i wybiegła na powitanie.
Oparłam się o kolumnę ganku i przypatrywałam się uroczej scence rodzajowej.
Kierowcą okazała się być dziewczyna z białymi włosami. Wyściskały się z Ruską jakby nie widziały się od lat, a potem zabrały się do wyprowadzania konia, czyli moment, który wzbudził we mnie jakiekolwiek emocje.
Śliczna kasztanka wyszła na zewnątrz, delikatnie stąpając po grubej warstwie śniegu. Zarżała, a kiedy odpowiedziały jej konie ze stajni, zwróciła się w kierunku budynku.
- Kto to? - Z domu wyszedł Alik, a zaraz za nim Aiden.
- Mila z Aspera Ranch – wyjaśnił brunet, dopinając kurtkę.
- A koń?... - zapytałam.
- Nie znam... Lecimy wypuścić konie na pastwisko.
- Zostawcie Imę i Cat w boksach, dobrze?
- Tak jest, kapitanie! - zawołali jak na komendę i zasalutowali, a ja nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Usatysfakcjonowali ruszyli do stajni.
Podeszłam do dziewczyn.
- Oo, Fri! To jest Mila, Mila – to Friday.
Podałyśmy sobie ręce, wymieniłyśmy przyjazne uśmiechy, a później przylepiłam się do konia.
- Ma na imię Cinnamon Queen – powiedziała Mila.
- Nie wiedziałam jej jeszcze, co nie? - Ruska pogłaskała klacz po pyszczku.
- Nie, jest praktycznie nowa. To co? Stajnia?
Kasztanka grzecznie szła na uwiązie. Kiedy otworzyłyśmy wrota do budynku, wywołała prawdziwą burzę, ale odprowadziłyśmy ją do pustego boksu w dużej stajni dość szybko. Przywitała się z sąsiadką i zajęła sianem.
- Planujemy jechać w teren, piszesz się?
- No pewnie.
- To może ja już nie musz...
- Jedziesz! - przerwała mi Rus. - Za godzinkę miej gotowego konia, ok?
- Ok, ok. Wezmę Smokey Cat.
- To ja Imę.
- Tak, przewidziałam to. - Wytknęłam język i poszłam do masztalerki, by przygotować sobie sprzęt.
Wszystko było czyste i sprawne, więc zaniosłam ekwipunek pod boks kasztanki i udałam się do socjalnego, by zjeść trochę ciasteczek. Tam zawsze są ciasteczka...
Znalazłam jakąś starą gazetę i zajadając się pysznościami, studiowałam kolejne artykuły o tematyce oczywiście końskiej. Piętnaście minut przed wyznaczonym czasem poszłam do Smokey. Miałam w kieszeni marchewkę, którą klacz natychmiast wyczuła. Podałam jej połowę i zajęłam się czyszczeniem. Cat to zadziorny konik, ale mnie jakoś udało się złapać z nią kontakt. Stała w miarę grzecznie, więc w spokoju mogłam rozprawić się z brudami. Następnie założyłam pad, siodło i ogłowie. Na nogi założyłam jej także ochraniacze. Na koniec podopinałam wszystkie paski i wyprowadziłam ją z boksu. Dotarłam do miejsca, w którym stała Cinnamon i przystanęłam, widząc, że Mila właśnie ją siodła.
- Ruska już wyszła, żeby zapoznać się z koniem – powiedziała z uśmiechem.
Pogłaskałam kasztankę po nosie.
- Piękny koń. Fajnie, że ją ze sobą zabrałaś.
- No a jak, musi się dziewczyna rozerwać.
Odpowiedziałam jej uśmiechem i wyszłam z Cat ze stajni. Było biało i zimno. Założyłam puchową czapkę i wsiadłam, po czym skierowałam się na padok, gdzie Ruska stępowała na Imiiiie.
- I jak? - zapytałam.
Klacze przywitały się chrapami.
- Dziwnie się czuje w westernowym siodle, ale co mi tam. Damy radę.
Kręciłyśmy się po placyku, robiąc wolty i serpentyny. Cat bardzo ładnie reagowała na łydki i podobała mi się jej chęć współpracy. Ima trochę testowała Rus, ale dziewczyna jakoś sobie z tym radziła. Po kilku minutach klacz odpuściła sobie jakiekolwiek bunty i skupiła się na wykonywaniu poleceń.
- Co z Milą? Zaginęła tam, czy co?
- Aaa nią to się nie przejmuj, przyjdzie kiedyś – Ruska poklepała kasztankę po dobrze wykonanym zwrocie.
Westchnęłam i spojrzałam w niebo, bo chyba właśnie zaczynał padać śnieg. Mniej więcej w tym samym czasie ze stajni dumnie wyszła Cinnamon Queen i prowadząca ją Milka.
- Tęskniłyście? - zapytała, wsiadając.
- No ba.
- Dobra. To którędy jedziemy?
- W las – odparłam i wjechałam na czoło dopiero co uformowanego zastępu.
Rus i Mila jechały obok sienie. Ich konie na początku miały drobne wątpliwości i szły ze stulonymi uszami, ale minęła chwila i się dogadały. Smokey nie zwracała na nie uwagi, bo miała przed sobą drogę do utorowania. Śnieżne zaspy właśnie się zaczęły, a jako czołowa, Cat wpadała na nie pierwsza. Na początku nie bardzo chciała w nie wchodzić, ale potem stwierdziła, że to świetna zabawa i co jakiś czas delikatnie stawała dęba i uderzała w śnieg przednimi kopytami. Ima i Cinnamon miały już lżej. Dzielnie parły na przód, próbując łapać śnieg w zęby.
W końcu przebrnęłyśmy przez najgorszy fragment ścieżki i wjechałyśmy na alejkę, po której czasami jeżdżą samochody, dzięki czemu śnieg jest ubity. Queen zareagowała na to bardzo wesoło i puściła się galopem. Mila przyhamowała ją po kilkunastu metrach, ale klacz aż paliła się do biegu.
- To może kłus? - zaproponowała Rus, a my właściwie od razu ruszyłyśmy szybszym chodem.
Cinnamon wróciła do zastępu i wjeżdżała w zad imię, która z kolei wjeżdżała z zad Smokey. Dopiero po chwili zdołałyśmy ostudzić ich entuzjazm na tyle, by raczyły się opanować. Zrobiłyśmy większe odstępy i nieco bardziej wyciągałyśmy ten kłusik.
- Zaraz będzie górka... - ostrzegłam.
Wjechałyśmy bardziej w las, by koniska nie ślizgały się na drodze. Pochyliłyśmy się do przodu i w miarę zwinnie wjechałyśmy na wzniesienie. Stok po drugiej stronie był łagodniejszy, więc koniska nie miały większego problemu.
Dreptałyśmy sobie po leśnych ścieżkach, a dzięki koronom iglastych drzew śnieg nie padał na nas tak mocno.
Konie były prze szczęśliwe, a my cieszyłyśmy się razem z nimi. Co prawda Ruska marudziła, że zaczyna się jej robić zimno, ale dało się to ignorować.
Zwolniłyśmy do stępa przed mostem nad rzeką. Klacze trochę bały się tam wejść, ale kiedy pierwsza dała się namówią – z resztą nie było już problemów. Zaraz po pokonaniu przeszkody znowu zakłusowałyśmy.
- Friii, możemy galopem? ZIMNO!
Wywróciłam oczami i rozejrzałam się po okolicy.
- No dobra, za chwilę wjedziemy na taką łąkę. Pewnie jest tam śniegu od cholery, ale konie sobie chociaż mięśnie poćwiczą.
Skręciłyśmy w wąską ścieżynkę, a po dwóch, może trzech minutach naszym oczom ukazała się ogromna, otwarta przestrzeń, cała nienagannie pokryta czyściutkim śniegiem. Gdzieniegdzie rosły drzewa, a w oddali widać już było las, ale na płaszczyźnie o szerokości kilku kilometrów mogłyśmy zaszaleć bez przeszkód.
- Jedziemy! - krzyknęła Mila, a jej klacz bez zachęty ruszyła galopem
Ja i Ruska natychmiast spięłyśmy koniska i puściłyśmy się w pogoń na kasztanką.
Jej przewaga szybko stopniała. We trzy biegłyśmy obok siebie, śmiejąc się z niczego. Śnieg sięgał koniom prawie do stawów nadgarstkowych, ale radziły sobie dzielnie i skacząc niemal jak sarenki pokonywały kolejne metry, ścigając się. Cat szybko się zmęczyła, tak samo jak Queen, ale Ima parła dalej. W końcu nawet ona zwolniła do wolnego galopiku.
- Wracajmy do domu, okey? Są już zmęczone – powiedziałam, głaszcząc klaczkę.
- Racja. Jak najszybciej?
- Za mną.
Skręciłyśmy w prawo i z powrotem wjechałyśmy w las. Utrzymywałyśmy równe tempo w kłusie. Starałam się wybierać takie drogi, na których śnieg był ubity. Klacze parskały, rozluźniając się po wysiłku.
Trochę zwolniłyśmy, dając im luz, bo do stajni został już niewielki kilometrowy odcinek trasy. Na kilka minut przed wjazdem do Dragon Hill zwolniłyśmy do stępa. Queen przystanęła by się otrzepać. Droga była na tyle szeroka, by wszystkie trzy konie mogły się ze sobą zrównać.
- Długo zostajesz? - zapytała Mili.
- Nieee, mam swoje koniska i aż strach zostawiać je z tą moja bandą.
- Trevcio nie czuwa nad nimi? - zaśmiała się Rus.
- Trevcio to się akurat udał. Jak mnie nie ma to nie mam pojęcia co się tam dzieje, może całe dnie są imprezy czy coś...
W dobrych humorach zajechałyśmy przed stajnię. Koniska odpoczęły trochę w stępiku i wydawały się być szczęśliwe i zrelaksowane. Odprowadziłyśmy je do boksów, gdzie zdjęłyśmy sprzęt, trochę roztarłyśmy je słomą i nakryłyśmy ciepłymi derkami.
Później miałyśmy kilka godzin dla siebie. Korzystając z tego, że salon jest pusty wyciągnęłyśmy jakieś planszówki i trochę grałyśmy.

1 komentarz:

  1. Zapraszam serdecznie na 4 już Eliminacje w wielkim cyklu zawodów skokowych na Jumping World Tour na Hipodromie Lapeu!
    Każdy koń ma jeszcze szanse na wygranie !
    Zapraszam!
    Karen
    [http://hipodrom-lapeu.blogspot.com/ ]

    OdpowiedzUsuń