Imię konia:
Jeździec:
- Friday
- Ruska
- Mila
Avery wszedł do kuchni i
rozejrzał się w poszukiwaniu szybkiego śniadania.
- Lodówka –
mruknęłam niewyspana, a on niemal podskoczył, magle zdając sobie
sprawę z mojej obecności. Humor poprawił mu się gdy we
wspomnianej lodówce znalazł dwa kawałki wczorajszej pizzy.
- Coś taka ponura,
Fri?
- Ruska wczoraj
przyjechała. Jakoś tuż przed północą i zanim wyczerpałam
jej ciekawość, nagle zrobiła się trzecia. A musiałam wstać o
siódmej i nakarmić konie... Teraz już nie zasnę.
- Muszę lecieć, nie
pozabijajcie się. - Przesłał w powietrzu całusa, zarzucił sobie
plecak na ramie i wypadł z pomieszczenia z pizzą zawiniętą w
papierowy ręcznik.
W spokoju dopiłam kawę i
posiedziałam nad książką. Dopiero koło dziewiątej zaczęli się
zbierać ludzie i ewakuowałam się do swojego pokoju. Na korytarzu
spotkałam jednak uśmiechniętą od ucha do ucha Rus.
- Od trzech tygodni nie
siedziałam na koniu! - oświadczyła. - Pojedźmy w teren,
prooooszę!
- Eeee... koniecznie ze
mną? Weź Lilię, hm? - Przylgnęłam do drzwi pokoju, w nadziei,
że si nade mną zlituje, ale nie.
Pociągnęła mnie za
ramie i praktycznie przeleciałam nad schodami. Podała mi kurtkę,
gdy byłyśmy w holu, a sama założyła swoją i wyszłyśmy.
Naciągnęłam czapkę i ze zdziwieniem zauważyłam, że przez bramę
wjeżdża właśnie samochód z przyczepą. Zerknęłam na Rus,
która tylko się wyszczerzyła i wybiegła na powitanie.
Oparłam się o kolumnę
ganku i przypatrywałam się uroczej scence rodzajowej.
Kierowcą okazała się
być dziewczyna z białymi włosami. Wyściskały się z Ruską jakby
nie widziały się od lat, a potem zabrały się do wyprowadzania
konia, czyli moment, który wzbudził we mnie jakiekolwiek
emocje.
Śliczna kasztanka wyszła
na zewnątrz, delikatnie stąpając po grubej warstwie śniegu.
Zarżała, a kiedy odpowiedziały jej konie ze stajni, zwróciła
się w kierunku budynku.
- Kto to? - Z domu
wyszedł Alik, a zaraz za nim Aiden.
- Mila z Aspera Ranch –
wyjaśnił brunet, dopinając kurtkę.
- A koń?... -
zapytałam.
- Nie znam... Lecimy
wypuścić konie na pastwisko.
- Zostawcie Imę i Cat
w boksach, dobrze?
- Tak jest, kapitanie!
- zawołali jak na komendę i zasalutowali, a ja nie wytrzymałam i
parsknęłam śmiechem. Usatysfakcjonowali ruszyli do stajni.
Podeszłam do dziewczyn.
- Oo, Fri! To jest
Mila, Mila – to Friday.
Podałyśmy sobie ręce,
wymieniłyśmy przyjazne uśmiechy, a później przylepiłam
się do konia.
- Ma na imię Cinnamon
Queen – powiedziała Mila.
- Nie wiedziałam jej
jeszcze, co nie? - Ruska pogłaskała klacz po pyszczku.
- Nie, jest praktycznie
nowa. To co? Stajnia?
Kasztanka grzecznie szła
na uwiązie. Kiedy otworzyłyśmy wrota do budynku, wywołała
prawdziwą burzę, ale odprowadziłyśmy ją do pustego boksu w dużej
stajni dość szybko. Przywitała się z sąsiadką i zajęła
sianem.
- Planujemy jechać w
teren, piszesz się?
- No pewnie.
- To może ja już nie
musz...
- Jedziesz! - przerwała
mi Rus. - Za godzinkę miej gotowego konia, ok?
- Ok, ok. Wezmę
Smokey Cat.
- To ja Imę.
- Tak, przewidziałam
to. - Wytknęłam język i poszłam do masztalerki, by przygotować
sobie sprzęt.
Wszystko było czyste i
sprawne, więc zaniosłam ekwipunek pod boks kasztanki i udałam się
do socjalnego, by zjeść trochę ciasteczek. Tam zawsze są
ciasteczka...
Znalazłam jakąś starą
gazetę i zajadając się pysznościami, studiowałam kolejne
artykuły o tematyce oczywiście końskiej. Piętnaście minut przed
wyznaczonym czasem poszłam do Smokey. Miałam w kieszeni marchewkę,
którą klacz natychmiast wyczuła. Podałam jej połowę i
zajęłam się czyszczeniem. Cat to zadziorny konik, ale mnie jakoś
udało się złapać z nią kontakt. Stała w miarę grzecznie, więc
w spokoju mogłam rozprawić się z brudami. Następnie założyłam
pad, siodło i ogłowie. Na nogi założyłam jej także ochraniacze.
Na koniec podopinałam wszystkie paski i wyprowadziłam ją z boksu.
Dotarłam do miejsca, w którym stała Cinnamon i przystanęłam,
widząc, że Mila właśnie ją siodła.
- Ruska już wyszła,
żeby zapoznać się z koniem – powiedziała z uśmiechem.
Pogłaskałam kasztankę
po nosie.
- Piękny koń. Fajnie,
że ją ze sobą zabrałaś.
- No a jak, musi się
dziewczyna rozerwać.
Odpowiedziałam jej
uśmiechem i wyszłam z Cat ze stajni. Było biało i zimno.
Założyłam puchową czapkę i wsiadłam, po czym skierowałam się
na padok, gdzie Ruska stępowała na Imiiiie.
- I jak? - zapytałam.
Klacze przywitały się
chrapami.
- Dziwnie się czuje w
westernowym siodle, ale co mi tam. Damy radę.
Kręciłyśmy się po
placyku, robiąc wolty i serpentyny. Cat bardzo ładnie reagowała na
łydki i podobała mi się jej chęć współpracy. Ima trochę
testowała Rus, ale dziewczyna jakoś sobie z tym radziła. Po kilku
minutach klacz odpuściła sobie jakiekolwiek bunty i skupiła się
na wykonywaniu poleceń.
- Co z Milą? Zaginęła
tam, czy co?
- Aaa nią to się nie
przejmuj, przyjdzie kiedyś – Ruska poklepała kasztankę po
dobrze wykonanym zwrocie.
Westchnęłam i spojrzałam
w niebo, bo chyba właśnie zaczynał padać śnieg. Mniej więcej w
tym samym czasie ze stajni dumnie wyszła Cinnamon Queen i prowadząca
ją Milka.
- Tęskniłyście? -
zapytała, wsiadając.
- No ba.
- Dobra. To którędy
jedziemy?
- W las – odparłam i
wjechałam na czoło dopiero co uformowanego zastępu.
Rus i Mila jechały obok
sienie. Ich konie na początku miały drobne wątpliwości i szły ze
stulonymi uszami, ale minęła chwila i się dogadały. Smokey nie
zwracała na nie uwagi, bo miała przed sobą drogę do utorowania.
Śnieżne zaspy właśnie się zaczęły, a jako czołowa, Cat
wpadała na nie pierwsza. Na początku nie bardzo chciała w nie
wchodzić, ale potem stwierdziła, że to świetna zabawa i co jakiś
czas delikatnie stawała dęba i uderzała w śnieg przednimi
kopytami. Ima i Cinnamon miały już lżej. Dzielnie parły na przód,
próbując łapać śnieg w zęby.
W końcu przebrnęłyśmy
przez najgorszy fragment ścieżki i wjechałyśmy na alejkę, po
której czasami jeżdżą samochody, dzięki czemu śnieg jest
ubity. Queen zareagowała na to bardzo wesoło i puściła się
galopem. Mila przyhamowała ją po kilkunastu metrach, ale klacz aż
paliła się do biegu.
- To może kłus? -
zaproponowała Rus, a my właściwie od razu ruszyłyśmy szybszym
chodem.
Cinnamon wróciła
do zastępu i wjeżdżała w zad imię, która z kolei
wjeżdżała z zad Smokey. Dopiero po chwili zdołałyśmy ostudzić
ich entuzjazm na tyle, by raczyły się opanować. Zrobiłyśmy
większe odstępy i nieco bardziej wyciągałyśmy ten kłusik.
- Zaraz będzie
górka... - ostrzegłam.
Wjechałyśmy bardziej w
las, by koniska nie ślizgały się na drodze. Pochyliłyśmy się do
przodu i w miarę zwinnie wjechałyśmy na wzniesienie. Stok po
drugiej stronie był łagodniejszy, więc koniska nie miały
większego problemu.
Dreptałyśmy sobie po
leśnych ścieżkach, a dzięki koronom iglastych drzew śnieg nie
padał na nas tak mocno.
Konie były prze
szczęśliwe, a my cieszyłyśmy się razem z nimi. Co prawda Ruska
marudziła, że zaczyna się jej robić zimno, ale dało się to
ignorować.
Zwolniłyśmy do stępa
przed mostem nad rzeką. Klacze trochę bały się tam wejść, ale
kiedy pierwsza dała się namówią – z resztą nie było
już problemów. Zaraz po pokonaniu przeszkody znowu
zakłusowałyśmy.
- Friii, możemy
galopem? ZIMNO!
Wywróciłam oczami
i rozejrzałam się po okolicy.
- No dobra, za chwilę
wjedziemy na taką łąkę. Pewnie jest tam śniegu od cholery, ale
konie sobie chociaż mięśnie poćwiczą.
Skręciłyśmy w wąską
ścieżynkę, a po dwóch, może trzech minutach naszym oczom
ukazała się ogromna, otwarta przestrzeń, cała nienagannie pokryta
czyściutkim śniegiem. Gdzieniegdzie rosły drzewa, a w oddali widać
już było las, ale na płaszczyźnie o szerokości kilku kilometrów
mogłyśmy zaszaleć bez przeszkód.
- Jedziemy! - krzyknęła
Mila, a jej klacz bez zachęty ruszyła galopem
Ja i Ruska natychmiast
spięłyśmy koniska i puściłyśmy się w pogoń na kasztanką.
Jej przewaga szybko
stopniała. We trzy biegłyśmy obok siebie, śmiejąc się z
niczego. Śnieg sięgał koniom prawie do stawów
nadgarstkowych, ale radziły sobie dzielnie i skacząc niemal jak
sarenki pokonywały kolejne metry, ścigając się. Cat szybko się
zmęczyła, tak samo jak Queen, ale Ima parła dalej. W końcu nawet
ona zwolniła do wolnego galopiku.
- Wracajmy do domu,
okey? Są już zmęczone – powiedziałam, głaszcząc klaczkę.
- Racja. Jak
najszybciej?
- Za mną.
Skręciłyśmy w prawo i z
powrotem wjechałyśmy w las. Utrzymywałyśmy równe tempo w
kłusie. Starałam się wybierać takie drogi, na których
śnieg był ubity. Klacze parskały, rozluźniając się po wysiłku.
Trochę zwolniłyśmy,
dając im luz, bo do stajni został już niewielki kilometrowy
odcinek trasy. Na kilka minut przed wjazdem do Dragon Hill
zwolniłyśmy do stępa. Queen przystanęła by się otrzepać. Droga
była na tyle szeroka, by wszystkie trzy konie mogły się ze sobą
zrównać.
- Długo zostajesz? -
zapytała Mili.
- Nieee, mam swoje
koniska i aż strach zostawiać je z tą moja bandą.
- Trevcio nie czuwa nad
nimi? - zaśmiała się Rus.
- Trevcio to się
akurat udał. Jak mnie nie ma to nie mam pojęcia co się tam
dzieje, może całe dnie są imprezy czy coś...
W dobrych humorach
zajechałyśmy przed stajnię. Koniska odpoczęły trochę w stępiku
i wydawały się być szczęśliwe i zrelaksowane. Odprowadziłyśmy
je do boksów, gdzie zdjęłyśmy sprzęt, trochę roztarłyśmy
je słomą i nakryłyśmy ciepłymi derkami.
Później miałyśmy
kilka godzin dla siebie. Korzystając z tego, że salon jest pusty
wyciągnęłyśmy jakieś planszówki i trochę grałyśmy.
Zapraszam serdecznie na 4 już Eliminacje w wielkim cyklu zawodów skokowych na Jumping World Tour na Hipodromie Lapeu!
OdpowiedzUsuńKażdy koń ma jeszcze szanse na wygranie !
Zapraszam!
Karen
[http://hipodrom-lapeu.blogspot.com/ ]