25 stycznia 2015

TRENING UJEŻDŻENIOWY

Imię konia: Leviathan
Jeździec: Friday
Dyscyplina: ujeżdżenie
Miejsce: kryta hala
Wystąpili: Avery, Ruska

Odsłoniłam rolety w oknach i szeroko uśmiechnęłam się, widząc grubą warstwę śniegu na podwórku. Białe płatki wciąż spadały z nieba - jeszcze lepiej. Ubrałam się w czarne bryczesy, koszulkę z jakimś napisem i grubą bluzę, po czym wyszłam na korytarz i wlazłam do pokoju Avery'ego, robiąc przy tym tak duży hałas, na jaki było mnie stać.
- Śnieg pada! - zawołałam radośnie.
On oczywiście jeszcze próbował spać. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał 6:29.
- To cudownie - mruknął, chowając twarz w poduszce. - Idź sobie.
- No dalej, ktoś musi odśnieżyć...
Przewrócił się na drugi bok i totalnie mnie ignorując, zapadł w głęboki sen. Zmącony zimną wodą ze szklanki, wylaną na twarz. Po zanalizowaniu sytuacji popatrzył na mnie morderczym wzrokiem.
- Biedny Leviathanek nie może udać się na trening... - powiedziałam smutnym głosikiem,opanowanym do perfekcji. - Straci kondycję, zacznie przegrywać, załamie się, wpadnie w depresję, zacznie pić, będę go musiała wysłać na odwyk i wizyty u terapeuty... a to wszystko będzie twoja wina, bo nie chce ci się zabrać tego leniwego tyłka na dwór i odśnieżyć drogi do stajni.
- Faktycznie, chyba nie chcę mieć na sumienia zdrowia psychicznego twojego osła.
- Zrobię śniadanie – zaproponowałam, by go przekupić.
Zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Jakie?...
- Dobre! To już! Idź!
- Okey, teraz i tak nie zasnę, babo.
- Dziękuję! - powiedziałam słodko i wyszłam z pokoju, by udać się do kuchni.
Byłam pierwsza, więc na spokojnie mogłam pomyśleć przy rozbijaniu jajek. Z ulgą stwierdziłam, że Ruska nie wyżarła całej nutelli i mogę nią posmarować moje dziwne omletonaleśniki. Podałam talerz Avery'emu.
- To ma być najpiękniej odśnieżona ścieżka na świecie – zagroziłam, wbijając widelec w śniadanie.
Pokiwał głową z uśmiechem i dziesięć minut później wyszedł na dwór. W tym czasie poleniłam się przed telewizorem, który o tej porze nadawał jedynie telewizyjne zagadki i konkursy. Imię żeńskie z trzema listerami „A”... Nie wiem, może Adelajda?
*
Leviathan stał w swoim boksie i jadł śniadanie, co chwilę na mnie zerkając. Podałam mu marchewkę, na którą czekał. Wszystkie konie w obu stajniach wcinały paszę, więc kiedy napatrzyłam się już na andaluza, zaczęłam zamiatać korytarze. Zrobiłam herbatę sobie, Avery'emu i Feliksowi, który do nas dołączył. Zajrzałam do siodlarni by wybrać sprzęt na trening, a przy okazji zrobiłam małe porządki. Zabrałam czarne siodło ujeżdżeniowe, zwykłe ogłowie ogiera oraz niebiesko-czarny czaprak w kratę i czarne owijki.
Bez pośpiechu wyczyściłam sobie siwka, będąc dopingowaną przez durne komentarze ze strony obydwu panów. Koń był znacznie lepszym towarzystwem. Grzecznie podawał mi kopytka do czyszczenia i nie wiercił się, kiedy szczotkowałam jego jasną sierść. Nie był mocno brudny, więc skończyłam dość szybko i z nudów zaplotłam mu koreczki.
Założyłam sprzęt i skrupulatnie wszystko podopinałam. Było już po 9, do stajni zaczęli ściągać ludzie, by zająć się rumakami. Czym prędzej zaprowadziłam konia na halę. Włączyłam radio, by się odprężyć, a potem wsiadłam.
Leviathan był w dobrym nastroju i od razu zaczął szukać ze mną kontaktu. Pięknie się zganaszował. Delikatnie zebrałam wodze i stuknęłam go łydkami, by nieco przyspieszył. Szedł bardzo sprężystym, żwawym stępem. Po wykonaniu pełnego okrążenia na jedną i na drugą stronę zaczęłam wprowadzać wolty i półwolty, a także serpentyny, by uelastycznić i rozciągnąć konia. Musiał być dobrze rozgrzany.
Na halę weszła Ruska i pomachała mi z przyjaznym uśmiechem, po czym przysiadła na trybunach. Nie lubiłam gdy ktoś obserwował mnie i konia podczas treningu, ale akurat Rus byłam w stanie znieść.
Cmoknęłam, bo Lev rozproszył się obecnością gościa, ale szybko wrócił do siebie i mocno skupił się na ładnym wyjeżdżaniu brzuszków serpentyny. Pięknie się wyginał i pokazywał mi, że zrobi wszystko, o co go poproszę. To było bardzo motywujące i miłe. Treningi z tym koniem zawsze poprawiały mi humor.
Zatrzymałam go i zadziałałam pomocami tak, by się cofnął. Gdy wykonał kilka kroków zatrzymaliśmy się. Pochwaliłam konia i ruszyliśmy po pierwszym śladzie. Minęło zaledwie kilkanaście sekund zanim poprosiłam rumaka o kłus. Lev natychmiast zmienił chód i radośnie zarzucił głową. Później było tylko lepiej, bo czułam jak angażuje całe ciało, wysoko podnosi nosi, a gdy trzema wyciągał je przed siebie. Cały czas szedł zganaszowany i utrzymywał ze mną kontakt. Ufał mi i każe polecenie wykonywał bez chwili zwłoki. Uwielbiałam go, cały stres znikał, a na jego miejscu pojawiała się jedynie radość i wiara w siebie. Zrobiliśmy dużą woltę, a potem wjechaliśmy na przekątna, gdzie nieco przyspieszyliśmy. Ogier wyraźnie chciał już galopować, ale miałam w planach jeszcze ósemkę i serpentynę. Z obydwoma ćwiczeniami poradził sobie bardzo dobrze i właściwie nie spodziewałam się niczego innego. Lev zawsze robił wszystko dobrze. On nauczył mnie więcej, niż ja jego.
W narożniku płynnie przeszliśmy w galop. Na początku trochę wstrzymywała konia, przygotowując go na szybki bieg, bez utraty kontroli. Lev cierpliwie czekał aż pozwolę mu się wybiegać, a kiedy to nastąpiło wystrzelił przed siebie z rozbrajającym entuzjazmem. Był taki szczęśliwy, że nie mogłam się chociaż nie uśmiechnąć. Nasza chwila szaleńczego galopu trwała dość długo, ale w końcu musiałam zebrać konia i skrócić chód, żeby nie zmęczył się przez tymi wszystkimi figurami, które wymagają od niego trochę więcej energii.
Zaczęliśmy od łopatek po przejściu do kłusa. Lev świetnie odebrał moje pomoce i już za pierwszym razem pokazał idealne wykonanie figury. Kiedy przeszliśmy do ciągów potrzebował nieco więcej zachęty. Szczególnie tymi w galopie. W kłusie radził sobie dobrze i znakomicie operował kończynami, ani na chwile nie gubiąc rytmu. Pochwaliłam go i dałam chwilę przerwy przed pasażem. Stępowaliśmy, robiąc dużo wolt i przekątnych. W końcu zebrałam wodze i wypchnęłam konia do kłusa. Kiedy byłam pewna, że jest ze mną w stu procentach zgrany i jesteśmy gotowi – zadziałałam pomocami, a koń poprawnie je odebrał i mocno zwolnił. Unosił nogi wysoko i starał się wykonać ćwiczenie tak, jak go uczono. Byłam z niego bardzo zadowolona, poklepałam go po szyi. Po dłużej chwili kłusa i kolejnej łopatce do wewnątrz spróbowaliśmy jeszcze raz. Starał się równie mocno i chciał spełnić moje oczekiwania, co udało mu się na medal. Sama przyjemność siedzieć na takim koniu... :)
Ostatnim elementem, który chciałam z niem przećwiczyć był piaff. Koń był na to dobrze przygotowany, bez bez obaw przystąpiłam do wykonywania owej figury. Lev od razu załapał o co mi chodzi. Jedna para kończyn odrywała się od ziemi, zanim druga zaczęła się unosić. Koń robił to szybko, ale i płynnie, z gracją. Pochwaliłam go i pokłusowaliśmy dalej.
Zagalopowaliśmy i przez chwilę ćwiczyliśmy lotne zmiany nogi na przekątnych oraz na ósemkach. Kiedy się zrelaksował, powtórzyliśmy piaff, który wyszedł tak samo dobrze jak poprzednim razem.
Dla rozluźnienia pokłusowaliśmy na luźniejszych wodzach, a potem zrobiliśmy jeszcze ciąg. Później 
dałam Leviathanowi względy spokój. I podczas rozsępowywania tylko czasami prosiłam go o jakąś woltę, zatrzymanie albo zmianę kierunku. W końcu po kilku długich minutach zatrzymałam go sobie nieopodal drzwi i zsiadłam, a potem poluźniłam popręg i przytuliłam się do niego, głaszcząc po szyi.
Ruska została na hali w oczekiwaniu na coś, a ja odprowadziłam mego rumaka do jego boksu, gdzie został sowicie nagrodzony w marchewkach i jabłkach. Sprzęt odniosłam do siodlarni, a czaprak zawiesiłam na suszarce stojącej w pokoju socjalnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz