10 stycznia 2015

TRENING POWOŻENIOWY

Imiona koni: Winter Rose & Malibu Rose
Trener: Valentine
Dyscyplina: powożenie
Miejsce: okolice stajni
Wystąpili: Ruska, Fri


Valentine miała wspaniały humor, ponieważ w końcu przyszły uprzęże dla naszych fryziątek. Wiedziałam, że prędzej czy później dopadnie mnie i każe pomagać zaprzęgać klacze. Nie miałam nawet po co walczyć. Wynik był oczywisty. Znalazła mnie w kuchni, kiedy w spokoju popijałam malinową herbatkę w towarzystwie zaczytanej w jakiejś książce Friday.
- Rusi! Zbieraj się!
Ja i Fri wymieniłyśmy spojrzenia. Musiało do tego dojść, więc bez słowa sprzeciwu odstawiłam kubek do zlewu i podążyłam za rozradowaną dziewczyną w stronę holu. Założyłyśmy na siebie mnóstwo ciepłych ubrań i wyszłyśmy z domu, kierując się do stajni. Winter i Malibu stały obok siebie w boksach i ewidentnie trzeba je było przeczyścić. Feliks, na prośbę Val, przyniósł dwa zestawy szczotek i zabrałyśmy się do pracy. Zgłosiłam się na ochotnika do zajęcia się tą bardziej zadziorną siostrą. Uwielbiałam ją głównie dlatego, że przypominała mi swojego ojca. Ale nie tylko – była również urocza. Na swój sposób. Musiałam się uwijać jak najszybciej się dało, ale klacz i tak była zła. Natomiast Malibu stała grzecznie bez uwiązu i pozwalała się szczotkować.
- Skończyłam – powiedziałam od niechcenia, cofając rękę, zanim kara zatopiła w niej zęby.
- No ja już prawie...
Minutę później założyłyśmy im nowiuteńkie ogłowia i wyprowadziłyśmy na korytarz. Trzymałam obydwa rumaki za wodze, podczas gdy Valentine starała się uporać z chomątem i resztą specjalistycznego sprzętu. Dawno tego nie robiła i kilka razy zwątpiłam w jej umiejętności, ale po kilku minutach w końcu dała radę i wystarczyło przypiąć koniska do bryczki. Feliks, który cały czas kręcił się w pobliżu, usłużnie wyprowadził pojazd z garażu i ustawił przed stajnią.
Kiedy zaprowadziłyśmy tam klacze, zebrał się tez mały tłumek podziwiający dwie śliczne fryzice. Tak jak Malibu dała się bez problemu zainstalować, tak Winter miała drobne zastrzeżenia. Dała się jednak przekupić za marchewkę.
Sprawdziłyśmy czy wszystko zostało pozapinane tak jak trzeba i po „chyba jest ok” Valentine, wsiadłyśmy do bryczki.
Dziewczyna wzięła w dłonie lejce i delikatnie pacnęła nimi w zady rumaków, jednocześnie cmokając. Ruszyłyśmy żwawym stępem, obserwując reakcje koni, który chodziły w zaprzęgu po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Musiałyśmy je przygotować na kuligi...chociaż na razie nie było ani grama śniegu w okolicy.
Winter uspokoiła się i nawet nie próbowała rozwalić swojej nowej uprzęży, co było sporym sukcesem. Malibu cierpliwie znosiła humory siostry i nawet nie drgnęła, gdy tamta szturchała ją nosem. W końcu przestała i skupiła się na drodze.
Było koło trzynastej. Jeśli chodzi o temperaturę, to nie było źle. A jeśli ja mówię, że nie jest źle, to znaczy, że serio jest całkiem ciepło. Jak na aktualną porę roku, rzecz jasna.
- Kiedy spadnie śnieg... - jęknęła smutno Val.
- Ja już nie chcę żadnego zimnego śniegu – burknęłam, chowając dłonie do kieszeni kurtki. - Czekam na wiosnę.
Wywróciła oczami i wygodnie ułożyła się na wyściełanej czymś miękkim ławeczce. Oddaliłyśmy się już od domu o jakiś kilometr, kiedy w końcu wjechałyśmy do lasu. Val znalazła idealną ścieżkę. Obydwa koniska chętnie szły przed siebie i nie było z nimi żadnych problemów. Postanowiłyśmy ruszyć kłusem. Stuknięte lejcami natychmiast przeszły do szybszego chodu, co jakiś czas parskając.
- No – powiedziała usatysfakcjonowana Valentine. - To był dobry pomysł.
- A jakże – odparłam.
- Mogłabym tak jeździć caaały dzień... Ale muszę jeszcze ruszyć Only. Dasz wiarę, że jeśli nie pochodzi pod siodłem przez choćby jeden dzień, to kompletnie jej odbija?
- Tak, jakoś potrafię to sobie wyobrazić...
Dalej milczałyśmy, rozkoszując się przejażdżką. To było naprawdę fajne; konie, miękkie siedzisko, odgłosy trzeszczącego powozu i ciepłe promienie słońca na twarzy. Nie miałam powodów do narzekania. Tym bardziej, że nasze karuski spisywały się na medal.
- Rus?
- Hm?
- Już nic, nie ważne... - westchnęła, a ja w myślach policzyłam do trzech.
- No mów!
- Nieee... zresztą i tak nie jesteś autorytetem w tej... dziedzinie...
Poddałam się i skrzyżowałam ręce, starając się wyglądać jak najmniej zainteresowaną tematem osobę na świecie. Chyba się udało. Jechałyśmy sobie po drogach, po których bryczka mogła się poruszać w miarę łatwo. Kręciłyśmy się tak dość długo. Konie co jakiś czas mogły kłusować, z czego bardzo się cieszyły. Były grzeczne i reagowały na dziwne komendy wydawane przez Val. Uważnie nasłuchiwały poleceń i natychmiast wykonywały to, o co poprosiła je panna z burza zielonych włosów.
- Jak poszło im na zawodach? - zapytałam, przerywając ciszę.
- Jako zaprzęg nie miały konkurencji, a w jednokonnych tak sobie.
Pokiwałam głową.
- Winter jest ciężka, kiedy chodzi sama. Trudno się z nią porozumieć.. - Popatrzyła na klacz, o której mówiła. - Ale jest w tym dobra. Może nawet lepsza niż Malibu.
- Moja ulubienica.
- Tak, no ona też cię toleruje.
Rozmowa szybko się urwała, gdy konie nagle zatrzymały się przed sporą gałęzią. Wyszłyśmy i przesunęłyśmy ją na bok wspólnymi siłami. Mogłyśmy jechać dalej... Szybko pojawiłyśmy się na łące i Val stwierdziła, że to świetna okazja by poćwiczyć slalomy między wolno rosnącymi drzewami. Przystałam na to.
Koniska chętnie zagalopowały. Na rzecz rozgrzewki poświęciliśmy okrążenie w tymże chodzie, a potem skierowaliśmy się w stronę naszych „przeszkód”, pomiędzy którymi miałyśmy się pokręcić. Klaczki wiedziały o co chodzi. Val sterowała nimi, a mi kazała balansować, co w gruncie rzeczy było ciekawą robotą. Fryziątka okazały się być wyjątkowo zwinne i pełne wigoru.
- Dobre koniska! - ucieszyła się Valentine, gdy skończyliśmy.
Pojechałyśmy ten slalom po raz drugi, a potem trzeci – szybciej niż poprzednio, ćwicząc zwinność. Klaczki poradziły sobie śpiewająco.
- Normalnie jestem z nich dumna! Dobrze mieć takie wyszkolone rumaki! - powiedziała ze śmiechem.
Przyjechały do nas całkiem niedawno, ale wcześniej najwyraźniej zajmował się nimi trener z talentem. Zwolniłyśmy do kłusa i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Były już zmęczone, więc tym chodem poruszaliśmy się tylko chwilę – tak dla rozluźnienia.
- Prrrrr...
Obydwie posłusznie zwolniły do stępa, a na twarzy Valentine po raz kolejny wykwitł promienny uśmiech.
- Tak to ja mogę pracować!
- Oczywiście. Byle się nie zmęczyć... - Wytknęłam język i uchroniłam się przed przewidywanym ciosem, który jednak nie nadszedł.
Konie szły jeszcze grzeczniej. Nie trzeba było ich popędzać, ani hamować. Poruszały się ładnym, żwawym stępem i słuchały poleceń. Kiedy miały skręcać w lewo – skręcały, jak w prawo – to w prawo, jak stać – to się zatrzymywały.
Wjechałyśmy sobie dostojnie na główną drogę, która z terenów wracaliśmy do stajni. Minutę później, no może dwie, byłyśmy już na podwórku. Val wstrzymała rącze rumaki i wysiadła, od razu zabierając się do klepania i głaskania. Poszłam w jej ślady.

Szybko uwolniłyśmy je z tego całego sprzętu i odprowadziłyśmy do boksów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz